piątek, 29 marca 2024r.

Bartosz Krzysiek: Pobyt w Siedlcach był fascynującym przeżyciem

Bartosz Krzysiek przypomniał się siedleckim kibicom przy okazji meczu KPS – AZS Częstochowa. Po spotkaniu przepytaliśmy atakującego.

Jak pan wspomina grę w Siedlcach?
To był dla mnie pierwszy poważny kontakt z seniorską siatkówką. Ósemka to był mój pierwszy klub po macierzystym – MKS MDK Warszawa. To było fascynujące przeżycie. Nie trenowałem w Siedlcach w pełnym wymiarze, ale dzięki szansie, którą otrzymałem mogłem pójść dalej.

Czy udało się utrzymać kontakt z kimś z Ósemki?
Na ten moment nie zachowałem z nikim z tamtego czasu mocnego kontaktu. Trochę już czasu upłynęło, wszyscy poszli w swoją stroną. Zawsze jest Facebook, który pozwala podtrzymać relacje.

Czy jakiś mecz w barwach Ósemki zapadł panu szczególnie w pamięć?
Myślę, że wyjazdy do Augustowa. To właśnie tam został wypatrzony przez Ślepsk Suwałki. Kontrakt z tym klubem był dla mnie trampolinką do ekstraklasy.

AZS Częstochowa pokazał swoją siłę, wygrywając 3:1 z niepokonanym do tej pory KPS. Jaki jest cel akademików na ten sezon?
Byliśmy podrażnieni meczem ze Ślepskiem. Chcieliśmy przełożyć naszą pracę wykonywaną na treningach na mecz. I to się udało. O cele trzeba pytać zarząd. My koncentrujemy się na każdym treningu, każdym dniu, każdym meczu. Jeżeli to nam się uda to wszystko jest możliwe.

Grał pan na najwyższym szczeblu, teraz w I lidze. Jak wypada porównanie tych poziomów rozgrywkowych?
W Częstochowie treningi i zaplecze są na poziomie ekstraklasy. Przeskok jest jeżeli chodzi o obiekty, na których się gra. Ja musiałem dostosować podrzut z zagrywki. W ekstraklasie mogłem sobie pozwolić na bardzo wysoki, a w I lidze wysokość niektórych hal to wyklucza.

Poprzedni sezon spełnił pan w Indonezji. To egzotyczny kierunek dla polskich siatkarzy.
Było to znakomita przygoda, jednak poziom rozgrywek nie spełnił moich oczekiwań. Treningów prawie nie ma, tylko lata się na mecze. Nie ma się własnego obiektu. W weekend wszystkie drużyny – żeńskie i męskie – zlatują się do jednego miasta i tam grają. To była z założenia roczna odskocznia. Byłem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale klub rozpadł się. Pod koniec sezonu w Indonezji byłem już zdecydowany na powrót do Polski.

Jak odnalazł się pan w azjatyckiej kulturze? Innej kuchni, religii…
Kurczak z frytury i ryż od 6 rano – to nie mogło zadowolić nikogo. Wszyscy zawodnicy byli skoszarowani w kempie z pełnym zakwaterowaniem i wyżywieniem. Atrakcji w wolnym czasie praktycznie nie było. Po dłuższym czasie problemem stało się jedzenie, ponieważ nie mogliśmy sobie sami gotować. Na wyjazdach podawano nam miejscową kuchnię, co było męczące.

Czy udało się z Indonezji przywieźć chociaż medal tamtejszej ligi?
Agent, który załatwiał mi wyjazd twierdził, że mój zespół jest najsilniejszy w lidze. Okazało się, że rok wcześniej był najsłabszy, a dwa lata wstecz był mistrzem. Na miejscu moje oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością. Indonezyjscy zawodnicy w tej drużynie byli najsłabsi w lidze, więc ciężko było cokolwiek ugrać.

 

źródło: własne; foto: Maciej Sztajnert

DODAJ KOMENTARZ

ZOBACZ TAKŻE

KONTRAHENCI

PATRONAT MEDIALNY

PATRONAT MEDIALNY

;