piątek, 29 marca 2024r.

Roman Okliński: Szczęśliwa „trzynastka”

Zawsze mocno przeżywa mecze drużyny, której jest prezesem. W rozmowie z nami opowiada o historii SKK Siedlce, o przełomowych momentach klubu oraz swoich spostrzeżeniach przed zbliżającym się play-offami. Roman Okliński w ogniu pytań.

Michał Michalski: Jak zaczął się Pana związek z koszykówką w Siedlcach?

Roman Okliński (prezes SKK Siedlce): Jeśli chodzi o Siedlce to wszystko zaczęło się w 1999 roku. W latach dziewięćdziesiątych działałem wprawdzie w strukturach TKKF, ale koszykówka zawsze była miłością mojego życia. Zauważyłem, że jest atmosfera i są osoby zaangażowane w to, żeby reaktywować koszykówkę w Siedlcach. Podjąłem się swojej funkcji i trwa to już 13 lat, szczęśliwe 13 lat (śmiech).

– Czyli zdecydowało zamiłowanie właśnie do koszykówki?

– Tak. Muszę powiedzieć, że począwszy od młodzieńczych lat poprzez liceum w Łukowie a następnie studia w Lublinie grałem w koszykówkę. Zakończyłem swoją karierę zawodniczą w lubelskim AZS-ie w 1976 roku. Wyników jakichś rewelacyjnych może nie było, ale kocham ten sport.

– Pamięta Pan początki funkcjonowania SKK?

– SKK Siedlce powstał w 1997. Pierwszy wpis pochodzi właśnie z tego roku. Zespół przystąpił do rozgrywek w 1998 roku, ale były to rozgrywki w okręgu lubelskim, a nie jak to obecnie by było – w warszawskim. Gdy przychodziłem do klubu trenerem był Janusz Kubicki, który prowadził grupę kadetów a następnie juniorów. Pamiętam jak SKK rozgrywał mecze jeszcze w Prusie i na „Budowlance”. Grali wtedy m.in. Tomasz Senenko, Karol Burknap, Rafał Wójcicki, Dawid Gerk, Dawid Olszewski, Kamil Borkowski. Potem za zespół odpowiedzialny był Wiesław Głuszczak, następnie dołączył do niego Tomasz Araszkiewicz.

– Przełomowym rokiem był rok 2008, w którym dzięki dobrej postawie w III lidze otworzyła się szansa na awans do II ligi.

– Po dobrym występie w półfinale w Olsztynie, walczyliśmy w Siedlcach w turnieju finałowym. Jeden punkt uzyskany mniej w ostatnim meczu zdecydował o dalszym losie. Zajęliśmy wtedy czwarte miejsce i nie uzyskaliśmy bezpośredniego awansu. Tak to jest w sporcie, że raz się wygrywa, raz przegrywa.

– Zespół SKK w kolejnym sezonie zagrał jednak w II lidze dzięki wykupieniu „dzikiej karty”. Co Pana skłoniło do tego przedsięwzięcia?

Uważam, że gdyby koszykówka w Siedlcach została wówczas na poziomie trzeciej ligi to różnie mogłoby być.

– By móc skutecznie rywalizować na II-ligowym froncie potrzebne już były wzmocnienia z zewnątrz…

– Wiadomo, że gra w II lidze to duży przeskok. Większość zawodników to byli wychowankowie, ale musieliśmy się też wzmocnić graczami z zewnątrz. W II lidze jest już półprofesjonalizm. Doszli do nas m.in. Marcin Ciszewski i Karol Dębski.

– W pierwszym sezonie w II lidze drużyna SKK nie wypadła źle, bowiem spokojnie utrzymała się w lidze. Miał Pan chyba powody do radości, biorąc pod uwagę inwestycję w postaci „dzikiej karty”?

– Byliśmy w grupie, w której znalazły się zespoły bardzo silne i zdecydowanie słabsze. Nawet po wysokiej przegranej, następny mecz można było wygrać równie wysoko. W kolejnym sezonie decyzją PZKosz przeniesiono nas do grupy A, a tam stawka zespołów była bardziej wyrównana. Trzymaliśmy się w czubie. Na nasze nieszczęście w zespole zaczęła się plaga kontuzji. Najpierw doznał jej Karol Chomka, następnie Marcin Ciszewski, później Bartek Chomka. Mimo znalezienia się w play-offach, nie do pobicia była wtedy bardziej poukładana Astoria Bydgoszcz.

– Po przegranej w finale II ligi z Astorią Bydgoszcz, była jeszcze dodatkowa szansa na awans podczas turnieju w Pleszewie.

– My też staraliśmy się o zorganizowanie Turnieju Barażowego w naszym mieście, ale ówczesny prezes PZKosz, Roman Ludwiczuk był nieprzejednany i wybrał Pleszew. Chłopcy zmierzyli się w turnieju z gospodarzami oraz Unią Tarnów. Po wygranej z Unią, przyszedł mecz z Florentyną.

W decydującym meczu gospodarze prowadzili już różnicą kilkunastu punktów a w przerwie kibice miejscowych zaczęli mrozić szampany. Myślał Pan sobie „nie tym razem, to następnym”?

– Byłem średnim optymistą. Uważałem, że i tak zrobiliśmy dużo w II lidze. Gospodarze prowadząc wysoko po pierwszej kwarcie pomyśleli, że bez problemu wygrają cały mecz. Tymczasem wystarczyło kilka nieudanych akcji, przewaga topniała a SKK rozkręcał się na tyle, że w ostatnich minutach wykazał swoją wyższość. Pleszewianie byli załamani. Do tej pory mam Puchar z Pleszewa. Ciekawostką jest fakt, że na tym Pucharze jest logo klubu z Pleszewa. Pojawiło się na nim gdyż gospodarze byli święcie przekonani, że to pierwsze miejsce im przypadnie. Za zajęcie kolejnych miejsc nie było już pucharów.

– SKK awansując do I ligi osiągnął największy sukces w krótkiej historii istnienia klubu!

– Niewiele na nas stawiało. Z tego turnieju barażowego murowanym kandydatem był Pleszew. A to nam się udało i wtedy się zaczęło… (śmiech). Udało nam się skompletować zespół w drugiej połowie lipca. Bardzo dobrym strzałem było zakontraktowanie Piotra Misia.

– Początki gry w I lidze nie były ciekawe, dopiero z czasem zespół złapał swój rytm, ale nie uchroniło go to od gry o utrzymanie.

– Nie spodziewałem się, że jest aż tak duża różnica między I a II ligą. Z tamtego sezonu chciałbym wymazać z pamięci na pewno grudniową plagę kontuzji. Pierwszy wykruszył się Sebastian Okoła (do tej pory nie może się wyleczyć), kilka dni później łydkę „załatwił sobie” Piotrek Miś, potem pęknięta kość śródstopia Jacka Czyża a na dodatek na drobne urazy narzekali Rafał Wójcicki oraz Marcin Nędzi. Zespół pozostał bez wysokich graczy. Wtedy miałem duży kłopot, ale bardzo szybko udało nam się zakontraktować Dawida Bręka i Macieja Ustarbowskiego. Jeśli chodzi o tego drugiego, to był po prostu niewypałem. Oszukał klub bo przyszedł z niewyleczoną kontuzją. Dawid za to dużo nam pomógł w utrzymaniu się.

– Chyba takich emocji jakie towarzyszyły meczom o utrzymanie z Polonią 2011 Warszawa kibice nie zapomną?

– Polonia 2011 Warszawa w rundzie zasadniczej grała fatalnie ale widziałem, że na koniec sezonu się „rozkręciła” i niejako złapała formę. Gra przeciwko Polonii to już nie był spacerek. Bardzo ważną postacią w tej konfrontacji okazał się Piotr Miś.

– Udało się utrzymać w debiutanckim sezonie w I lidze, ale skład w przerwie letniej uległ znacznemu rewolucji… Miał Pan chyba niemały ból głowy?

– Odszedł z zespołu Karol Dębski, któremu zaproponowano w Pleszewie lepsze warunki. Piotrek Miś się wahał i pod namową żony zdecydował się przenieść do Rzeszowa, gdzie znalazł pracę i miał możliwość pogrania w II lidze. Dawid Bręk podobnie jak Karol Dębski odszedł z racji finansów.

– To jak przebiegały negocjacje?

– Jak się dowiedziałem co robi Kutno, Krosno, Toruń czy Przemyśl czyli zespoły, które awansowały, to mi się włos na głowie zjeżył. Najpierw dogadaliśmy się z zawodnikami, którzy mieli najdłuższy staż. Potem były poszukiwania zawodników na pozycji 1-5. Pomocny był wtedy Rafał Wójcicki. Pierwszy pojawił się Michał Przybylski. Najpierw grał w Polonii Warszawa, z której trafił do Radomia, ale bardzo chciał znaleźć się w Siedlcach. Kolejnym zawodnikiem był Adrian Czerwonka. Ociągał się z przyjściem Paweł Kowalczuk a to z racji kuszenia go przez Toruń. Pojawił się także Łukasz Ratajczak. Podpisał wprawdzie kontrakt z Polpharmą Stargard Szczeciński, ale zmienił się tam trener i miał zapowiedziane, że będzie grał niewiele. W związku z tym przyszedł do nas. Pod koszem naprawdę mamy czym straszyć. Długo wahał się z przybyciem do SKK Radek Basiński. Co ciekawe namówił go Piotrek Miś i okazuje się, że mamy kapitalną „jedynkę”. Rafał Wójcicki zadeklarował, że zagra ale tylko pierwszą rundę. Problem z Achillesem był decydujący. W trybie awaryjnym ściągnęliśmy Rafała Holnickiego-Szulca. Piaseczno nie bardzo chciało go puścić ale udało się. Jest to młody, perspektywiczny zawodnik.

– Przed rozpoczęciem obecnego sezonu powtarzał Pan, że celem jest awans do play-offów. Po zakończeniu rozgrywek zasadniczych okazało się, że zespół znalazł się w play-offach i to na wysokim 2 miejscu! Spodziewał się Pan aż tak wyśmienitego miejsca?

– Mówiłem publicznie już wcześniej, że chcemy znaleźć się w pierwszej ósemce. Interesowała mnie pozycja 4-5. Pozycja numer 2 jest bardzo wysoka. Zacząłem wierzyć w nią w trakcie sezonu. W pierwszej rundzie zawodnicy się zgrywali, ale po grudniowej wygranej z Sudetami, poszło do przodu. Widziałem, że z każdym meczem jest coraz lepiej, zazębiało się. Start Gdynia, który zajął pierwsze miejsce był nie do prześcignięcia.

– Siedlecka drużyna w najbliższy weekend zaczyna walkę w play-offach. Apetyty rosną w miarę jedzenia, Pana też?

Pokonajmy najpierw Dąbrowę Górniczą i zobaczymy co dalej. Wszystko jest otwarte. Play-offy rządzą się swoimi prawami. Bardzo ważne będą pierwsze dwa mecze w Siedlcach a MKS na pewno nie odpuści. Z tego co się orientuje nieco spasował Sokół Łańcut, który ma trzech kontuzjowanych zawodników, AZS Kutno chce się pokazać z faworytem, Startem Gdynia tym bardziej, że w dwóch pierwszych meczach nie zagra rozgrywający Startu, Grzegorz Mordzak. Z kolei Znicz stwierdził, że chciałby grać w parze z SKK, ale jest jak jest (śmiech). Też po cichu liczyłem na taką parę.

– W Siedlcach nie brakuje zainteresowania koszykówką, czego wyraz dają licznie przybywający na mecz kibice.

– Bardzo rzadka zdarza się mieć taką publiczność jak nasza siedlecka. Nie wiem dlaczego ostatnio brakuje zorganizowanego fanklubu kibica, który prowadził doping, a będzie on potrzebny w najbliższy weekend. Mam nadzieję, że nie zabraknie kibicowskiego wsparcia.

– W tym roku SKK Siedlce obchodzi swoje 15-lecie. Jak Pan oceni ten czas? Co było dobre, czy można było zrobić więcej?

– Cieszy mnie, że tworzy się zaplecze seniorów. Seniorzy to promocja miasta, pokazanie się kibicom, ale w tym roku będę kładł nacisk na grupę kadetów oraz młodzików. Mamy obecnie chłopców z rocznika 96/97. Jest to niezła grupa kadetów, która przejdzie do juniorów. Bardzo mnie cieszy, że mamy także dwa zespoły młodych 10-11-letnich, którymi opiekują się Piotrek Dmowski i Paweł Kuźma.

– Jakie momenty w historii SKK były dla Pana szczególne, wyjątkowe?

– Pierwszy – to wynik młodych chłopców osiągnięty we Włocławku tuż po 2000 roku. To był zaczątek basketu na wyższym poziomie. W turnieju juniorów we Włocławku chłopcy prowadzeni przez trenera Kubickiego walczyli o awans do półfinału mistrzostw Polski w swojej kategorii wiekowej. Wchodziły dwa zespoły. Kiedy się nie udało (zajęli pechowe trzecie miejsce), mieli łzy w o czach. Dali z siebie wszystko ale zabrakło tego sportowego szczęścia. Czułem, że ci chłopcy mogą grać na wysokim poziomie. Ważnym momentem dla mnie był przegrany w Siedlcach Turniej Finałowy o awans do II ligi. Kiedy wręczałem puchar zwycięzcy, nasi chłopcy płakali. Gdy to zobaczyłem, uznałem, że nie mogę tego tak zostawić dlatego też wykupiliśmy „dziką kartę”. Jeszcze jednym znaczącym momentem był pleszewski turniej i awans do I ligi.

– Który z koszykarzy SKK Siedlce zapadł Panu najbardziej w pamięć?

– W zasadzie było i jest wielu wartościowych zawodników, ale najbardziej zapadł mi w pamięć Rafał Wójcicki. Dlaczego? Ze względu na charakter, podejście, jest doskonale zorientowany, pomógł mi się poruszać w meandrach koszykówki na wysokim poziomie. Już przed pierwszym sezonem w I lidze mówił: – „Prezesie, między I a II ligą jest przepaść”. Odpowiedziałem, że jakoś przeżyjemy. Obecny sezon można określić jednym słowem: „rewelacja”, czyli warto było.

– Dziękuję za rozmowę.

 

źródło: własne; foto: Maciej Sztajnert

DODAJ KOMENTARZ

ZOBACZ TAKŻE

KONTRAHENCI

PATRONAT MEDIALNY

PATRONAT MEDIALNY

;