czwartek, 28 marca 2024r.

Katarzyna Balcerzak: Kickboxing uczy pokory, pracowitości, systematyczności

Na stronie Polskiego Związku Kickboxingu pojawił się interesujący wywiad z utytułowaną kickbokserką TKKF Siedlce, Katarzyną Balcerzak, która święciła triumfy w latach dziewięćdziesiątych.

TKKF Ognisko Siedleckie – to tam wszystko się zaczęło… Katarzyna Balcerzak, bo pod tym nazwiskiem pamiętają Panią kibice, „musiała” zostać kickboxerką?
Katarzyna Dziuba (z domu Balcerzak): Moja przygoda ze sportem zaczęła się od odchudzania. Chciałam zgubić nieco kilogramów, dlatego biegałam i ćwiczyłam, ale też na początku lat 90 oglądałam pierwsze programy czy też zajawki o zdrowym odżywianiu itd. W wyborze kickboxingu pomógł mi brat, który jako pierwszy trafił pod skrzydła Andrzeja Garbaczewskiego. Z podsiedleckich Nowych Igań nie mieliśmy zbyt daleko na salę treningową TKKF, więc po prostu trzeba było „chcieć”. Zresztą ćwiczyłam na siłowni sąsiadującej z zajęciami prowadzonymi przez trenera Garbaczewskiego. Na pytanie, czy mogę spróbować, szkoleniowiec natychmiast odparł: – Oczywiście, zobaczymy co z Ciebie będzie? Muszę przyznać, że trafiłam do świetnej grupy, atmosfera była znakomita, a ja mimo że w pewnym momencie byłam jedyną dziewczyną, to z pewnością nie przeszkadzałam zawodnikom. Na początku nie było łatwo, młoda, skrępowana dziewczyna z liceum, ale jakoś poszło do przodu. Rano jeździłam autobusem do szkoły, wieczorami na trening, wracałam do domu po 22, ale miałam w sobie mnóstwo samozaparcia i wytrwałości. Co ważne, na treningu kickboxingu poznałam też swojego męża – Wojtka Dziubę.
W swoich pierwszych zawodach uczestniczyłam w Węgrowie, potem były Siemiatycze. Stoczyłam walkę w semi contact, czyli dzisiejszym pointfightingu, choć potem przez lata skoncentrowana byłam na formule light contact i z nią jestem do dziś utożsamiana. Pamiętam jeden z pierwszych pojedynków przeciwko Marcie Kichner, już wtedy utytułowanej kickboxerce, wicemistrzyni Europy. Przegrałam z nią, ale zaledwie trzema punktami, więc nie było źle. Potem mocno się zaprzyjaźniłyśmy i cały czas mamy kontakt ze sobą, co więcej mąż Marty jest chrzestnym mojego najstarszego syna. Z powodu pandemii nie spotykamy się jak dawniej, ale mamy kontakt telefoniczny i na pewno będziemy się widywać.
W czerwcu 1994 roku spotkałyście się w finale Mistrzostw Polski light contact na warszawskim Bemowie.
Wtedy wyjątkowo zorganizowano kategorię +60kg. Złoto zdobyła Marta, ja srebro, a brąz inna zawodniczka pochodząca z Siemiatycz Kasia Poźniak oraz Agnieszka Koziołek z Wrocławia. W rywalizacji międzynarodowej zawsze startowałam w wadze +65kg, chociaż nieznacznie przekraczałam ten limit, mając na co dzień ok. 68-70kg. Z pewnością plus był taki, że byłam szybsza od rywalek, a minusem jednak nieco słabszy cios w porównaniu do znacznie cięższych i większych gabarytowo dziewczyn. Pamiętam np. finał mistrzostw świata w Stuttgarcie, w którym rywalizowałam z Nicki Paris. Brytyjka była niższa ode mnie, ale bardzo umięśniona, silna.
Miała Pani idoli w kickboxingu, zanim sama zaczęła odnosić sukcesy w tym sporcie?
Lata 90 to piękny czas sukcesów Marka Piotrowskiego, który walczył w Stanach Zjednoczonych. Dla nas legendą na miejscu był Józef Warchoł, z którym spotykaliśmy się na zgrupowaniach, ale był też Przemek Saleta i inni. Nie brakowało też zagranicznych, filmowych idoli jak Jean Claude Van Damme.
Wróćmy do light contact. Czy nie kusiło Panią albo trenerzy nie namawiali na twarde formuły?
Chyba raz walczyłam w full contact na gali w Siedlcach. A może to była walka w light contact, tyle że w ringu? Tak czy inaczej byłam za delikatna na te najtwardsze wersje walki, po prostu nie potrafiłam „wykończyć” rywalek. Dla mnie kickboxing był zawsze przyjemnością, która rzecz jasna kosztowała dużo pracy i poświęceń. A odpowiadając na pytanie, trener Andrzej Garbaczewski miał do mnie pewien żal, ale życie potoczyło się tak, a nie inaczej. W 1999 roku ukończyłam studia i musiałam pójść do pracy. Wcześniej uczyłam się 5 lat dziennie na AWF w Białej Podlaskiej, gdzie mówiąc wprost miałam utrudnione możliwości regularnego trenowania. Początkowo była Marta Kichner, ale potem zostałam sama. Sporadycznie trenowałam z dwoma kolegami, a tak sama ćwiczyłam, biegałam, korzystałam z wytycznych Andrzeja Garbaczewskiego. W piątki wieczorami byłam na sali w Siedlcach, w weekendy też trenowałam u niego, ale w poniedziałki wracałam do Białej. Wreszcie nadszedł moment, o którym wspomniałam, czyli podjęcie pracy w szkole, wyszłam za mąż. Do dziś jestem zatrudniona w podstawówce w Wiśniewie w gminie Wiśniew i zwyczajnie lubię swoją pracę.
 
W młodym wieku zakończyła Pani karierę sportową. Próbowała Pani wrócić do kickboxingu?
Tak, były takie próby, m.in. po urodzeniu syna Maćka. Znowu jeździłam na treningi do Andrzeja Garbaczewskiego, ale tak bardziej z doskoku, już tylko dla siebie, nie po to, by startować w turniejach. Trener długo mnie namawiał i przekonywał, ale nic z tego nie wyszło. Ale cieszę się, że byłam w tym środowisku, poznałam fantastycznych ludzi.
Jednym ze sponsorów ówczesnej reprezentacji była firma cukiernicza Wawel. Mogłyście liczyć na słodkie prezenty za medale?
O ile pamiętam sponsor przekazywał środki finansowe na zakup sprzętu dla kadry, tj. dresy, inne ubrania itp. Premie finansowe otrzymywałyśmy od dawnego Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu za sukcesy w Mistrzostwach Świata i Europy. Kiedyś za zarobione w ten sposób pieniądze kupiłam np. magnetowid porządnej firmy.
Pierwszym wielkim sukcesem był brąz Mistrzostw Europy w Lizbonie w 1994 roku.
Przygotowując się do rozmowy sięgnęłam po artykuły prasowe, które pieczołowicie zbierała moja mama. Znalazłam m.in. tekst po sukcesie w Portugalii, opisujący sponsorów, którzy pomogli sfinansować kosztowny wyjazd. Bardzo pomógł mi Wojtek, wtedy jeszcze chłopak, który nachodził się do różnych firm. Byłam wtedy wicemistrzynią Polski, dlatego byłam w trudniejszej sytuacji. Najważniejsze, że mogłam pojechać na takie zawody.
W każdym kolejnym sezonie stawała Pani na podium MŚ i ME. W 1995 roku było to srebro MŚ w Stuttgarcie, a w 1996 srebro ME w Caorle koło Wenecji.
Pozostały piękne wspomnienia i medale, które przechowuję w domu i teraz do nich ponownie zajrzałam. Nie do opisania była np. oprawa walk finałowych Mistrzostw Świata. We Włoszech, podobnie jak w Niemczech, o złoto walczyłam z Brytyjką, tyle że w ME była nią silna fizycznie Denise Bailey.
 
Rok 1997 to MŚ w chorwackim Dubrownik i brązowy krążek.
Trenowaliśmy na zgrupowaniu w Zakopanem, kiedy dostałam wiadomość o śmierci ukochanej mamy. Powodem był tętniak na aorcie. Nie mówiłam osobom z kadry narodowej o osobistej tragedii, w tamtym czasie nie było też psychologów sportowych, dlatego trzeba było samemu sobie radzić. Ale byłam charakterną dziewczyną i stanęłam na podium zarówno w Chorwacji, jak i rok później na ME w Leverkusen. Z perspektywy lat cieszy, że tyle udało mi się wywalczyć, mimo że pewnie mało kto na mnie liczył. Zaczynałam w szkole od pchnięcia kulą i zdobywałam medale w zawodach Ludowych Zespołów Sportowych. Po latach spotkałam nauczyciela w-f, pamiętał mnie i dodał, że śledził moją karierę sportową. Był i zaskoczony, i dumny, że tyle zdobyłam w sporcie na poziomie międzynarodowym. Dziś niestety nie mam już żadnych związków z kickboxingiem, ale lubię pooglądać walki. Ogrom pracy wykonałam i na sali, i w siłowni, i bieżni. Dziś o tym „przypominają” bolące barki, stawy czy łokcie. Ze sportem nie zerwałam, przecież na co dzień zachęcam uczniów do ruchu, pochłonęły mnie marszobiegi, nordic walking itd. Jeśli chodzi o dzieci, 21-letni Maciek, student fizjoterapii, pasjonuje się koszykówką, żadnego sportu nie uprawia 15-letnia Wiktoria – dusza artystyczna, zaś 8-letni Stasiek to „dym i ogień”. Chodzi do klasy sportowej i może wybierze jakąś dyscyplinę. Na razie wraz z psem towarzyszy mi w „spacerach” z kijkami.
W Pani dorobku sportowym nie ma tylko złotych medali MŚ i ME.
Ale za to wygrywałam Puchary Świata, a szczególnie dobrze mi szło we Włoszech. Był jeden taki turniej w Italii, gdzie nasza reprezentacja zgarnęła najwięcej złotych medali. A co do Mistrzostw Świata i Europy, początkowo uważałam, że brakuje mi krążków z najcenniejszego kruszcu. Potem jednak zaczęłam patrzeć inaczej na swoje sukcesy, przecież kilka lat byłam w czołówce europejskiej i światowej, godnie reprezentowałam Siedlce i Polskę na arenach różnych krajów. To był wspaniały czas, wspaniałe wyjazdy. Kickboxing uczy pokory, pracowitości, systematyczności. Na swojej drodze sportowej spotkałam dobrych ludzi i szkoda tylko, że tak szybko proza życia zmusiła mnie do rezygnacji z toczenia pojedynków. Bardzo dobrze współpracowało mi się z trenerem Andrzejem Garbaczewskim. Myślę, że on też ze mnie był zadowolony, szybko się uczyłam, poza tym byłam dobrze rozciągnięta, więc nie trzeba było wielu godzin poświęcać na te zajęcia treningowe.
źródło i foto: PZKickboxing

DODAJ KOMENTARZ

ZOBACZ TAKŻE

KONTRAHENCI

PATRONAT MEDIALNY

PATRONAT MEDIALNY

;