wtorek, 23 kwietnia 2024r.

Adrian Chróściel: Rugbistą się jest, a nie bywa

Rozmowa z Adrianem Chróścielem, który po zakończeniu sezonu 2021-22 ogłosił rozbrat z rugby.

Zanim porozmawiamy o zakończeniu kariery cofnijmy się w czasie. Jak wspominasz swoje rugbowe początki?

Pojawiłem się w rugby w dość przypadkowych okolicznościach, bo zachęcony przez przeciwnika po piłkarskim międzyszkolnym meczu w gimnazjum. Co ciekawe, na moim pierwszym treningu nie było trenera. Jednak koledzy z zespołu się mną zaopiekowali i przekazali podstawowe zasady. Od razu mi się spodobał klimat oraz sama dyscyplina, więc bez wahania zostałem i kontynuowałem treningi. Trenowanie rugby w Siedlcach wtedy, a dziś to nieco dwa inne światy. W tamtym okresie nie mieliśmy swojego boiska, byliśmy rzucani po różnych trawnikach, aby odbyć treningi. Do dziś wspominam zajęcia na polanie w starym parku za MOSiRem czy na trawie przy amfiteatrze. Obecnie młodzi adepci rugby mogą korzystać z orlików, fajnych i równych boisk ARMS. Jednak dzięki tym ciężkim warunkom uważam, że nasze charaktery były przygotowane do uprawiania tej wymagającej dyscypliny sportu.

Czy ktoś ci odradzał rugby, kiedy zaczynałeś bawić się w ten sport?

Na pewno były takie głosy, ale od początku nie brałem ich w ogóle pod uwagę. W pewnym momencie najmocniej odradzała mi trenowanie rugby moja mama, która przyszła kiedyś po raz pierwszy na mecz, rozgrywany jeszcze na stadionie przy ul. Wojskowej. W trakcie meczu pomiędzy nami, a przeciwnikami wywiązała się bójka, w której brali udział wszyscy zawodnicy, łącznie z rezerwowymi. Trudno dziwić się reakcji mamy, która widzi swoje dziecko bijące się, jednak na szczęście po kilku latach przekonała się do rugby i do końca mojej przygody z tym sportem gorąco mnie wspierała, podobnie jak reszta mojej rodziny.

Czy możliwość gry z orzełkiem na piersi traktujesz jako największe osiągnięcie swojej kariery?

Zdecydowanie tak. Występy z orzełkiem na piersi były moim marzeniem jako nastolatka. Oczywiście pragnienie to pojawiło się w mojej głowie jeszcze zanim zacząłem trenować rugby, jednak po pierwszych sukcesach w tym sporcie zaczęło nabierać realnego kształtu. Po raz pierwszy usłyszałem Mazurka Dąbrowskiego przed meczem podczas towarzyskiego turnieju drużyn U-16 w Niemczech w 2004 r. Od tamtej pory, aż do 2021 r. reprezentowałem Polskę w różnych kategoriach wiekowych, każdorazowo czerpiąc z tego olbrzymią przyjemność i odczuwając ogromny zaszczyt.

Rozegrałeś kilkaset meczów na poziomie Ekstraligi w różnych klubach. Co ci najbardziej zapadło w pamięć?

Najlepszym wspomnieniem z klubowych występów w Ekstralidze był pierwszy medal zdobyty z Pogonią Siedlce w sezonie 2013-14. Finał, choć przegrany, z Lechią Gdańsk był ogromnym przeżyciem, gdyż przystępując do meczu wiedzieliśmy, że na pewno wrócimy z medalem. Zresztą równie fantastyczne były chwile po wygranym półfinale z Arką Gdynia na wyjeździe, który dał nam awans do finału. W tym meczu zdobyłem decydujące o zwycięstwie przyłożenie, więc tym bardziej było to dla mnie kapitalne przeżycie. Tamten sezon – pod wodzą trenerskiego tercetu: Więciorek, Kopyt, Matwiejczuk – był dla nas wspaniały. Zdobyliśmy pierwszy seniorski medal w odmianie XV-osobowej dla rugbowej Pogoni. Duma, która nas rozpierała była przeogromna.

Do Pogoni wróciłeś w momencie, w którym klub rósł z sezonu na sezon. Ty także dołożyłeś swoją cegiełkę do postępu jaki dokonał się w MKS.

Odchodząc z Pogoni zostawiałem klub pogrążony w dość dużym kryzysie zarówno sportowym, jak i organizacyjnym oraz finansowym. Po kilku latach, dzięki hojności sponsorów – z Urzędem Miasta Siedlce oraz firmie Awenta Waldemara Chomki na czele – Pogoń wstała z kolan, rok po roku zyskując na sile. Doskonałym posunięciem było postawienie na trenera Stanisława Więciorka, którego po czasie wspomógł również Andrzej Kopyt. Wspólnie z obecnym zawsze przy naszym klubie Jerzym Matwiejczukiem zbudowali bardzo silny team spośród siedleckich zawodników. Mądre transfery z zewnątrz oraz powroty kilku wychowanków sprawiły, że już od pierwszej kolejki po powrocie do Ekstraligi zaczęliśmy notować bardzo dobre wyniki. Od tamtej pory nieprzerwanie jesteśmy w najwyższej klasie rozgrywek w Polsce, przez wiele lat będąc w ścisłej czołówce drużyn walczących o medale i zdobywając cztery krążki w rozgrywkach XV oraz jeden w rugby 7.

Kiedy zacząłeś rozważać zakończenie kariery?

Pierwsze myśli o tym pojawiły się w mojej głowie pod koniec zeszłego sezonu. Po rozmowie z żoną postanowiłem jednak podjąć rękawicę, aby osiągnąć dwa cele, a mianowicie rozegranie min. 200 meczów w barwach Pogoni oraz dołączenie do Klubu 40 w reprezentacji Polski. Pierwszy z celów udało mi się zrealizować, jednak drugi uciekł, gdyż w minionym sezonie zagrałem tylko raz w biało-czerwonych barwach, zatrzymując się na 37 spotkaniach.

Nie zakładałeś chyba w najczarniejszych snach, że ostatni sezon mógłby zakończyć się spadkiem. Na szczęście po wygranej w Poznaniu Pogoń zapewniła sobie byt na kolejny sezon.

Po rundzie jesiennej różne czarne myśli pojawiały się w naszych głowach. Przed startem okresu przygotowawczego powiedzieliśmy sobie jednak, że co by się nie działo musimy ciężko pracować, a nasz wysiłek na pewno zostanie wynagrodzony. Drużyna pod okiem Giorgiego Chubinidze bardzo dobrze przepracowała zimę, dzięki czemu mieliśmy wiosną dużo więcej zdrowia i siły niż w pierwszej fazie rozgrywek. Trafione były również transfery Mamuki i Ratiego. Już po pierwszym wiosennym, jeszcze zaległym meczu, w Łodzi wiedziałem, że ta drużyna jest zbyt dobra, by spaść do I ligi. Na szczęście mecz w Poznaniu zakończył się happy endem, choć przez moment nie było to takie oczywiste. Ten zespół zasługuje by grać w Ekstralidze, młodzież będzie tylko lepsza, gdyż nabierze siły i doświadczenia. Wierzę, że już niedługo chłopaki nawiążą do najlepszych czasów siedleckiej Pogoni i znów będziemy emocjonować się ich walką o medale.

Rugby to męski sport. Przekonałeś się o tym na własnej skórze w meczu z Posnanią. Jak z twoim barkiem? Czy w trakcie kariery często zmagałeś się z kontuzjami?

To co wydarzyło się w Poznaniu jest dla mnie najczarniejszym scenariuszem, jaki można było sobie wyobrazić. Przez minione 20 lat byłem bowiem okazem zdrowia, praktycznie w ogóle nie opuszczałem meczów z powodu kontuzji. Unikałem zarówno urazów mięśniowych, jak i wynikających ze zderzeń na boisku. Niestety, w tym ostatnim meczu dopadł mnie straszny pech. Podczas zdarzenia z 30 minuty usłyszałem chrzęst w barku i od razu wiedziałem, że nie jest dobrze. Nie byłem w stanie kontynuować gry, jednak dzięki szybkiej i fachowej pomocy naszego fizjoterapeuty Kamila Guta udało się ten bark szybko nastawić. Obecnie jestem w trakcie leczenia, w najbliższych dniach, już po wykonaniu rezonansu będę miał wizytę u lekarza zajmującego się stawami barkowymi, po której będę wiedział jak poważny jest to uraz i czy konieczna będzie operacja.

Co dalej? Praca, rodzina i dalsze wspieranie siedleckiego i polskiego rugby?

Obecnie najważniejszą kwestią dla mnie jest wyleczenie barku. Mam nadzieję, że zabieg nie okaże się konieczny, gdyż wydłużyłoby to znacznie okres rehabilitacji. Ponadto ogrom czasu chcę poświęcić rodzinie, która już za kilka tygodni się powiększy. Chcę spędzić więcej czasu z żoną i dziećmi, nadrobić te wcześniejsze nieobecności. Na pewno jednak nie zapomnę o siedleckim rugby i będę chciał pomagać w jakiejś roli, a w jakiej – to zapewne czas pokaże. W końcu rugbistą się jest, a nie bywa.

 

źródło i foto: własne

DODAJ KOMENTARZ

ZOBACZ TAKŻE

KONTRAHENCI

PATRONAT MEDIALNY

PATRONAT MEDIALNY

;