Miało być kolejne zwycięstwo i to przed własną publicznością a skończyło się rozgoryczeniem i zawodem. O przyczynach porażki MKK Siedlce z AZS Uniwersytetem Gdański mówi środkowa Ewelina Skardzińska.
Michał Michalski: Dwutygodniowa przerwa w rozgrywkach, związana z terminem wolnym w poprzedniej kolejce, nie wpłynęła na zespół zbyt dobrze?
Ewelina Skardzińska: To prawda. Miałyśmy przez ten czas popracować nad wydolnością fizyczną, a można było odnieść wrażenie, że byłyśmy nieco zmęczone. Po drugie w ciągu tych dwóch tygodni zabrakło nam trochę rzutów. Dziś nie trafiałyśmy z czystych pozycji i to było głównym powodem tego, że ten mecz wyglądał tak a nie inaczej.
Było widać jeszcze wiele innych mankamentów w waszej grze. Zgodzisz się ze mną?
– O tym meczu wiele dobrego nie można powiedzieć. Nie wyglądało to tak jak powinno. Nie byłyśmy skupione tak jak zawsze. Powinnyśmy grać zespołowo i stosować wyćwiczone zagrywki, nad którymi pracowałyśmy a zaczęłyśmy niepotrzebnie kombinować. Poza tym nie grałyśmy razem w obronie, nie pomagałyśmy sobie tak jak dotychczas, a wiadomo, że koszykówka jest grą zespołową i samemu meczu się nie wygra. Z rzutami też było słabo. Było wiele przypadków takich, że niepotrzebnie oddawałyśmy rzut, zamiast wypracować sobie lepszą pozycję, a zdarzało się też tak, że upływały 24 sekundy i musiałyśmy oddawać rzut z jakiejkolwiek pozycji licząc, że się uda.
Dzisiaj oprócz fatalnej skuteczności miałyście też kłopoty z obroną w wykonaniu przeciwniczek. Dlaczego?
– Na obronę nie ma żadnych wymówek. To jest w 100% nasza win. Dałyśmy się mijać ze środka, do końcowej. Zabrakło tutaj komunikacji między nami.
Meczów u siebie nie powinno się przegrywać…
– Tak, powinnyśmy wykorzystać atut własnej sali. Myślę, że może częściej powinnyśmy trenować tu. Kto wie czy nie warto nad tym pomyśleć. W związku z tym, że nie udało się wygrać u nas, trzeba się skupić na następnym meczu i zwyciężyć na wyjeździe.
To na czym należałoby popracować przed najbliższym meczem?
– Nad tym wszystkim co dziś zawiodło: obrona, skuteczność, komunikacja.
Sympatycy żeńskiego basketu w naszym mieście są ciekawi nowych zawodniczek, stąd też zapytam i Ciebie skąd przybyłaś do MKK Siedlce, gdzie grałaś wcześniej?
– Mam 26 lat, pochodzę z Białegostoku. W tym mieście zaczynałam swoją przygodę z koszykówką. Tak jak większość dziewczyn zaczęło się od szkoły podstawowej, przez gimnazjum, liceum. Grałam w zespole kadetek i juniorek. Następnie rozpoczęłam grę we Włókniarzu Białystok, który występował w I lidze. Niestety drużyna w pewnym momencie się rozpadła a ja wyjechałam za ocean, do Stanów. Grałam tam cztery lata: dwa w Missouri, dwa na Florydzie. Dwa sezony temu wróciłam do Polski i… zrobiłam sobie przerwę. I jak widać, wróciłam znów do grania.
Nie żałujesz swojej decyzji?
– Ciągnęło mnie do koszykówki. Tęskniłam za tym i brakowało mi grania. Nie żałuję, że wróciłam. Bardziej żal mi tej dwuletniej przerwy. Chociaż z drugiej strony, przez to, że tak długo nie grałam, mam teraz taką żądzę grania. A że trafiła się drużyna w miarę blisko to skorzystałam z okazji.
Z jakimi nadziejami przyszłaś do MKK Siedlce?
– Na pewno chcemy z dziewczynami zająć miejsce w pierwszej ósemce.
Jakimi atutami wspomożesz zespół w tym celu?
– Uważam, że rzutem i grą w obronie. W Stanach moja trenerka postawiła u mnie na rzut za 3. Tutaj w związku z tym, że jestem jedną z najwyższych w drużynie, to gram bliżej kosza, a jeśli trzeba to mogę też grać na zewnątrz i wtedy próbować rzutów za 3.
Wszystko brzmi ładnie. Czyżby Ewelina Skardzińska nie miała słabych punktów?
– Nie mam słabości (śmiech). A tak poważnie, to czasami się zniechęcam, ale jest to mobilizujące. Nie poddaję się wtedy, a staram się zebrać w sobie.
Dziękuję za rozmowę.
źródło: własne; foto: Maciej Sztajnert