sobota, 20 kwietnia 2024r.

Bramki wymodlone w Częstochowie

W drugiej części wywiadu Adam Czerkas opowiada o pobycie w Anglii, patencie na Wisłę Płock, wkręcaniu Roberta Gubca i kłodach rzucanych pod nogi przez Koronę Kielce.

Kolejnym etapem w pana karierze był angielski klub Queens Park Rangers.
Gdy trafiłem do Londynu QPR grał w Championship. W tym, że w ogóle tam trafiłem ogromne zasługi miał mój menedżer Michel Thierry. Bardzo się cieszę, że poznałem Michela. W swoim pierwszym sezonie w ekstraklasie w barwach Odry strzeliłem 7 albo 6 bramek (chwila zastanowienia).

Coś pod 10 bramek.
Raczej pod 5 (śmiech).

Z pucharami to się uzbierało z 10.
A ze sparingami to ze 12 (śmiech).

Po tym sezonie odzywali się do mnie wszyscy menedżerowie z całej Polski. Mogłem związać się z każdym, ale do żadnego nie miałem zaufania. Wszystko to było takie na siłę. Był taki moment, że na jednego z nich wreszcie się zdecydowałem, ale na szczęście odezwał się Michel. Spotkaliśmy się w Gliwicach i od razu wiedziałem, że to jest właściwa osoba. Mamy do dzisiaj kontakt. Jest to w mojej opinii wspaniały człowiek, któremu zawdzięczam bardzo dużo. Jakbym się jego słuchał to mógłbym być w tym momencie gdzie indziej. On miał zawsze rację, a ja niestety podejmowałem często nietrafne decyzje.

0,,10373~2947642,00

Czemu na Wyspach panu nie wyszło?
Czułem się tam świetnie. Siłowy futbol tam preferowany był dla mnie idealny. Byłem tam bardzo dobrze traktowany i wywalczyłem sobie miejsce w pierwszym składzie. Pierwszy mecz mieliśmy w Burnley. Jadąc na niego zasnąłem w autobusie przy włączonej klimatyzacji, która musiała działać na maksymalnych obrotach, bo było niezwykle gorąco. Już w hotelu na miejscu czułem się źle, bolała mnie głowa, oko, zęby po jednej stronie, przeziębiłem się – zawiało mnie, a nawet zaatakowało mi zatoki. Nie wiedziałem co się dzieje, nigdy tak źle się nie czułem, więc zadzwoniłem do Michela. On wtedy wszedł mi na ambicję, co mu wypominam do dzisiaj. Zaczął przez telefon na mnie krzyczeć, że trzęsę galotami przed debiutem, że się boję 30-tysięcznej widowni. Rozłączyłem go. Wkurzył mnie swoimi słowami i podszedłem do tego ambicjonalnie. Przed meczem w hotelu zaliczyłem nieprzespaną noc. Zagrałem w tym meczu, pomimo mojego fatalnego stanu. Nie pamiętam kompletnie nic z tego spotkania. Zagrałem wtedy chyba 60 minut, trafiłem w poprzeczkę, więc za bardzo nie ma się czym chwalić.

Wróciliśmy do Londynu. Trzy dni później graliśmy z Leeds u siebie. Ja ten okres spędziłem w łóżku, nie trenowałem, próbowali mnie jakimiś witaminami ratować. Wciąż czułem się słabo, jednak myślałem, że jest lepiej niż przed pierwszym meczem. Menedżer Gary Waddock spytał mnie przed spotkaniem: Adam czy zagrasz tak jak z Burnley? Podchodząc do tego ambicjonalnie, powiedziałem, że czuję się lepiej. Trener wystawił mnie, ale grałem równie słabo jak się czułem, nie wiem czy miałem nawet jakiś kontakt z piłką. W przerwie powiedziałem menedżerowi, że to już koniec. Zostałem zmieniony po 5 minutach drugiej połowy. Prosto z boiska pojechałem karetką do szpitala. Okazało się, że miałem dosyć poważne powikłania po grypie, padło na mięsień sercowy i zakaziło krew. Leżałem w łóżku przez 2 tygodnie, nie mogąc się z niego ruszyć. Czułem się fatalnie, to było coś, czego nie życzę nikomu. Po tych dwóch tygodniach wróciłem do treningów. 2-3 dni było okej, wszyscy mówili, żebym powoli wracał do siebie. Powoli trwało tylko te 2-3 dni, potem wrzucili mnie na wysokie obciążenia, ganiałem jak koń, żeby wrócić jak najszybciej do kondycji meczowej. Dostałem kilka minut szansy w meczu ligowym, a później pojechaliśmy na mecz pucharowy do Port Vale. Zagrałem 90 minut, ale w tym meczu naderwałem 75% mięśnia pośladkowego, co wyłączyło mnie w ogóle z czegokolwiek. Potem zmienił się trener i rozwiązał kontrakty bodajże z 8 piłkarzami na 10 sprowadzonymi przez poprzednika. Został tylko reprezentant Jamajki Damion Stewart i reprezentant Australii Nick Ward. Była szansa żeby zostać w Anglii, ale miałem trochę dość tego kraju. Byłem młody, czułem się samotny. Życie tam stało jednak otworem i mogłem z niego korzystać. Miałem propozycję z niższej ligi, aby się odbudować. Było to poniżej moich ambicji, by grać w jakiejś trzeciej lidze angielskiej. Wróciłem więc do Polski, co było moim wielkim błędem. Od tego momentu moja kondycja i forma meczowa nigdy już nie była taka jak kiedyś. No chyba, że teraz w Pogoni.

Po powrocie do Polski trafił pan do Odry, gdzie zdobył pan w meczu z Wisłą Płock sławną bramkę biodrem, która stała się hitem internetu. Mówił pan na konferencji prasowej po meczu Pogoń – Wisła o tym, że ten rywal panu leży. Nie wspomniał pan o dwóch bramkach strzelonych w sparingu przed oficjalnym przyjściem do Pogoni. Jak to było wówczas kontrakt już była przygotowany czy też ten występ przesądził o angażu w Siedlcach?
Można powiedzieć, że umowa była przygotowana, ale jakbym zagrał słabo, to mogłaby nie wejść w życie. Po tym meczu kontrakt został wyciągnięty z szafki i obie strony go parafowały. Co do tej bramki z biodra; Wiśle Płock zabrakło wtedy do utrzymania dwóch punktów albo jednego punktu. Gdyby z nami zremisowali to by się pewnie utrzymali, a od tego czasu nie mogą wrócić do najwyższej ligi.

Drugi raz w Odrze nie był już tak udany jak pierwszy.
Moim trenerem był wówczas Jacek Zieliński, do którego miałem spore pretensje, że mnie nie wystawiał. Nie grałem za dobrze, ale byłem na niego mocno obrażony. Dał mi szansę z Wisłą, choć delikatnie mówiąc nie byłem w najwyższej formie. Moja mama była wtedy w Częstochowie i tak się złożyło, że trafiłem tę bramkę z biodra. Teraz jak strzeliłem dwie w Pogoni przeciwko Wiśle to też była w Częstochowie. Powiedziałem jej po meczu, że co tydzień jak będę grał, to ma bilet do Częstochowy.

Bramkarzem Wisły, który puścił bramkę z biodra był Robert Gubiec, z którym później spotkał pan się na testach w szkockim Motherwell.
Robert to bardzo pozytywna postać, którą bardzo miło wspominam. Nasze testy w Motherwell pilotował Wdowczyk. Pewnego dnia na obozie zadzwonił do mnie trener Wdowczyk i rozmawialiśmy o jakichś zwykłych sprawach. Odłożyłem słuchawkę i przyszło mi na myśl, że wkręcę Gubca.

– Robert, Wdowiec mi kazał zanieść do trenera płytę z moimi bramkami. Ostatnia to jest ta, co strzeliłem tobie z biodra.
– Adam proszę cię. Nie idź z tą płytą, oni i tak cię wezmą. Nie musisz im pokazywać tych bramek.
– Nie no Robert. Muszę iść, oni już na mnie czekają.
– Proszę cię Adam, nie idź.

Miałem wtedy niezły ubaw z Gubca, widząc jego błaganie.

Były to takie testy, w trakcie których byłem pewien, że zostanę. Grałem dobre sparingi, ale już w ostatnim meczu kontrolnym z Lechem Poznań wiedziałem, że nie zostanę, bo trener nie wystawił mnie w pierwszym składzie. Jak przyjeżdża ktoś na testy i jest ostatni mecz, to wiadomo, że takiego zawodnika wystawia się od pierwszej minuty. Obejrzałem pierwszą połowę z ławki, w przerwie też nie zostałem wpuszczony. Wkurzyłem się, zdjąłem dres, ochraniacze i bez ich wiedzy poszedłem do szatni. Ja już byłem za boiskiem, w drodze do szatni, gdy zawołali mnie, że mam wejść na boisko. Wróciłem, przebrałem się, wszedłem na boisko i strzeliłem bramkę w pierwszym kontakcie z piłką. Później zapraszali nas na kolejne sprawdziany, ale ja z nich zrezygnowałem.

Po tym jak nie udało się panu załapać do Motherwell w pana piłkarskim cv jest roczna luka. Co było powodem przerwy od gry w piłkę?
Wiele spraw się na to złożyło. Była dziwna kontuzja stopy, ale i dziwna kontuzja głowy, bo już nie chciało mi się grać. Tyle przykrości w tych wszystkich „ekstraklubach”, w których byłem sprawiło, że miałem dosyć piłki. Michel załatwił mi klub w drugiej lidze belgijskiej, w Tienen, żebym się mógł odbudować. Fajny klub, fajne miejsce do życia. Pojechałem tam, zagrałem dwa sparingi, które i tak nie miały znaczenia, bo trener był zdecydowany. W pierwszym sparingu zaczęła mnie boleć stopa, dokładnie między palcami. Był to dziwny ból, na początku myślałem, że to jakiś odcisk. W następnym sparingu nie dograłem całej połowy, coś było nie tak. Nie wiedziałem co się dzieje, oni też nie potrafili sobie z tym poradzić. Wróciłem do Polski, a Belgowie powiedzieli, że mam kontuzję i nie mogą ze mną podpisać. Ja miałem kontrakt w Koronie, ale tam mnie nie chcieli, więc wystawili mnie na listę transferową. Przez pół roku zjeździłem całą Polskę w poszukiwaniu diagnozy i wyleczenia mojej kontuzji. Byłem w Warszawie, Poznaniu, Szczecinie, robiono mi zastrzyki, odnerwianie, ale nikt nie wiedział co mi jest. USG nic nie wykazywało, a ja nie mogłem kopnąć piłki. Taki ból jakbym miał gwóźdź w nodze.

fot. Jarosław Kubalski - AG

Sześć miesięcy nie grałem piłkę. Byłem na Sylwestra w Zakopanem. Mój sokołowski rehabilitant pan Bareja, którego znam od dziecka, miał mi pomóc w bólu kręgosłupa, który mi doskwierał po długiej jeździe samochodem. Spytał mnie z czym do niego przychodzę. Powiedziałem, że jak zwykle z kręgosłupem, żeby go odblokować, bo źle siedziałem w samochodzie. Dodałem po chwili, że mam jeszcze problem ze stopą, z którym nikt mi nie może pomóc. On nie odrywając oczu od kartki mówi, że to zespół Mortona i zaraz mi to zrobi. Ja osłupiały mówię: Jak to? On mi wytłumaczył przyczynę bólu, mnie zamurowało, nie wiedziałem czy to żart. Odblokował mnie, a ja na drugi dzień po pół roku bez bólu mogłem kopnąć piłkę. W całej Polsce nie znalazłem pomocy, a u siebie w rodzinnym mieście pomógł mi pan Bareja.

Jak już byłem zdrowy zadzwonili do mnie z belgijskiego Tienen. Ten sam trener, który chciał mnie ściągnąć pół roku wcześniej, spytał mnie o moje zdrowie i moją sytuację. Po uzyskaniu ode mnie kilku odpowiedzi powiedział, że wysyła mi kontrakt, jedyny warunek jest taki, że muszę być wolnym zawodnikiem. Ucieszyłem się i nie myślałem, że w Koronie, w której mnie nie chciano, ktoś będzie robił mi problemy. Zadzwoniłem do Korony i chciałem się umówić z kimś z zarządu, ale powiedziano mi, że wszyscy wyjechali na narty w Alpy i ich nie ma. Ta sytuacja miała miejsce gdzieś w okolicach stycznia-lutego, w czasie okna transferowego. Po dwóch tygodniach Belgowie nie byli już zainteresowani, a na moje miejsce ściągnęli Ernesta Konona. Później miałem spotkanie z dyrektorem Janasem, na którym wyjaśniłem swoją sytuację ówczesnemu dyrektorowi klubu. Mimo, że nie miałem żadnej propozycji chciałem rozwiązać umowę z Koroną, ponieważ czułem się jak więzień. Janas nie zgodził się na to i powiedział, że jak chcę rozwiązać kontrakt, to muszę zwrócić wszystko co zarobiłem. Mocno mnie wtedy wkurzył, transfer nie doszedł do skutku, a ja kolejne pół roku nigdzie nie grałem. Dziwna sytuacja, tym bardziej, że Korona zarobiła na moim wypożyczeniu do Queens Park Rangers i to był też mój argument. Po roku bez gry wreszcie uwolniłem się od Korony, za co musiałem zapłacić część żądanych przez nich pieniędzy.

 

„Nie chciałem iść do Legii – część I

Nie ma jak w domu – część III

 

źródło: własne; foto: Maciej Sztajnert / Queens Park Rangers / Jarosław Kubalski (Agencja Gazeta)

DODAJ KOMENTARZ

ZOBACZ TAKŻE

KONTRAHENCI

PATRONAT MEDIALNY

PATRONAT MEDIALNY

;