czwartek, 18 kwietnia 2024r.

Teodor Mollov: W Siedlcach strzelili mi w głowę

Wywiad z byłym trenerem MKK Siedlce i reprezentacji Polski, Teodorem Mollovem. 

Co u pana słychać? Jak pańskie zdrowie?

Muszę powiedzieć, że bardzo dobrze. Odpocząłem, przez kilka miesięcy byłem w Bułgarii i mieszkałem w swoim apartamencie nad morzem. Zdecydowałem się wrócić, kiedy temperatura spadła do 20 stopni, a temperatura wody do 21 stopni. Wyjechałem 25 października. Szczerze mogę powiedzieć, że wróciłem, bo córka była tu sama i jest taka, a nie inna, sytuacja z pandemią. Inaczej nie wracałbym, miałem zamiar popracować. Nie chciałem się maksymalnie czasowo angażować, ale miałem pełnić rolę konsultanta. Sytuacja z pandemią to pokrzyżowała – liczne wyjazdy, kontakty z ludźmi. Marzę o tym, by doczekać wiosny w dobrym zdrowiu i wrócić do Bułgarii. Inny klimat, inna kuchnia, inne stosunki międzyludzkie. Tam czuje się dobrze.

Czy po odejściu z Siedlec dostawał pan oferty z innych klubów?

Nie. Puściłem w eter informację, że dla mnie to jest koniec kariery. Uważam, że 72 lata to absolutnie wystarczający wiek, aby zakończyć. Oprócz tego myślę, że to, co dzieje się w damskiej koszykówce jest na tyle złe, że nie chce tego firmować własnym nazwiskiem. Każdy widzi co dzieje się w Toruniu, co zostało z potęgi Wisły Kraków i jak wygląda reprezentacja i cała liga.

Szkoda zdrowia?

Tak. Dodatkowo nie widzę profesjonalistów, nie widzę ludzi, z którymi można realizować plan, program, perspektywy. Wszystko to prowizorka od jednego do drugiego meczu. To, co się stało z damską koszykówką to przestępstwo. W bułgarskim prawie ten, który niszczy prace komuś to popełnia przestępstwo – więc oni są przestępcami.

Kiedy dekadę temu skończyła się przygoda z Piasecznem, to też chyba pan myślał, żeby już dać sobie spokój, ale pomysł w Siedlcach na stworzenie dobrej drużyny przekonał pana.

I tak, i nie. W momencie, kiedy zaangażowałem się w Siedlcach jeszcze miałem nadzieję, że w Piasecznie możemy coś uratować. To, co Siedlce zaproponowały i to, co usłyszałem w gabinecie pana prezydenta Wojciecha Kudelskiego przekonało mnie, żeby spróbować. Zrobiłem co mogłem.

Jak pan wspomina ten czas? Czy było warto? Było dużo wzlotów i upadków. Historyczny wynik udało się jednak osiągnąć.

Nie żałuję, bo udało mi się zrealizować moje zadania i spełnić złożone obietnice. To, że to się skończyło to nie moja wina. Jeśli chodzi o sport to rządzi polityka. Niestety. Wszystko, co wspierała poprzednia partia, kolejna może zniszczyć. Dla mnie to nie jest poważne. Sport powinien być blisko związany ze społeczeństwem, kreować pewne wzorce, dawać pozytywne emocje, wychowywać młodzież. Nie powinien być związany z polityką i uzależniony od rządzących. Zarówno tych lokalnych jak i centralnych układów. A w naszych realiach wygląda to mniej więcej tak że przychodzi jakiś nowy watażka, wyciąga szable i mówi kto ma żyć, a kto umrzeć.

Najciekawszy moment przypadł na czas, kiedy był pan trenerem reprezentacji Polski. Pojawił się wtedy pomysł, żeby w Siedlcach grały młode Polki, była szansa na stworzenie hali, ale czegoś zabrakło…

Interesy zwyciężyły, nie było determinacji niczyjej poza moją. Polski Związek Koszykówki obawiał się straty pieniędzy. W Siedlcach uważano, że nie powinno się robić za ich pieniądze szkoleń i rozwijać koszykówki. Oprócz tego PZKosz nie był zainteresowany realizacją projektu. Dla nich mocna damska koszykówka to chyba było obciążenie i starali się to hamować. Chcę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że kilkukrotnie składałem do pana prezesa projekt, który najprawdopodobniej w ogóle nie został przeczytany.

Może pan zdradzić po upływie kilku lat jakie oferty pracy otrzymał w czasie pracy w MKK? Słyszałem, że nawet Wisła Kraków dzwoniła do pana.

Były różne propozycje, nie ukrywam, ale nie powiem od kogo i kiedy. Trenerzy nie powinni o tym mówić, bo inni trenerzy mogą poczuć się obrażeni. Moje życie zawodowe w Polsce było takie, że starałem się jak najdłużej pracować z każdym klubem. Realizować swój plan i program – to dla mnie było najważniejsze. Coś chciałem po sobie zostawić, ale nie mogłem w Siedlcach tego zrobić. Strzelili mi w głowę. Zepsuli wszystko, co robiliśmy przez osiem lat.

Niektórzy siedlczanie mówią, że gdyby MKK nadal trwało, to koronawirus tak czy inaczej zabiłby tę organizację i budżet. W końcowej fazie projektu każda konferencja prasowa kończyła się smutnym monologiem w pańskim wykonaniu.

Nie chcę obrażać nikogo, ale powiem jedno – przez brak profesjonalizmu, polityki prorozwojowej, nieudolność, zakompleksienie po prostu nie szliśmy do przodu. Tych dobrych momentów w Siedlcach nie wykorzystaliśmy do wejścia na wyższy poziom organizacyjny i finansowy. Bardzo mnie zaskoczyło, gdy usłyszałem: – Trenerze załatw Ekstraklasę, a do końca życia będziemy odcinać kupony.

To było bardzo płytkie myślenie. Nie rozwinęliśmy młodzieży, nie stworzyliśmy piramidy szkoleniowej. Wszystko było robione na chama. Dzisiaj załatwić, jutro przeżyć, a pojutrze to zobaczymy. Tak się nie da w sporcie. To nie jest jak z samochodem u mechanika, tu przykręcisz, tam naprawisz i jakoś jedzie. W sporcie pracuje się latami po to, by dojść na jakiś poziom i się na nim utrzymać. Nie było pojęcia w Siedlcach o tym, co to profesjonalny sport. Gdy osiągnęliśmy najwyższy poziom rozgrywkowy oni pomyśleli, że dalej samo będzie szło, iż wszyscy będą się pchali drzwiami i oknami do nas. A to nie jest tak. Jak jesteś na szczycie, to musisz dwa razy więcej pracować, musisz być fachowcem. Nic nie wykorzystaliśmy, osiedliśmy na laurach.

Pan też w pewnym momencie przestał się przejmować, nie tracił sił. Czuł pan, że koniec jest bliski i nerwy nie mają racji bytu.

Widziałem, że koniec jest bliski. Nie mieliśmy ani procenta szansy na rozwój w koszykówce, ani grania dalej w lidze. Po pierwszej rundzie byliśmy na szóstym miejscu. Mieliśmy realne szanse na play-off, ale ja byłem realistą. Widziałem zagrożenie, że możemy nie dociągnąć nawet do końca sezonu. Mając tyle zwycięstw postanowiłem rozwiązać umowy z połową zawodniczek, żeby przetrwać finansowo drugą rundę i pożegnać się z ligą bez spadku. Przynajmniej nikt nie powie, że spuściłem zespół. Nie chciałem być królem, który idzie do niewoli. Z podniesioną głową spakowałem walizki i odszedłem. Niech się wstydzą ci, którzy przyczynili się do tego, że zespół nie mógł dalej wystartować. Nikt nie mógł powiedzieć: zawodniczki albo Mollov są winni.

Pojedynczymi sukcesami było odbudowywanie zawodniczek. Czy ma pan z nimi jakiś kontakt?

Utrzymywałem kontakt z zawodniczkami. Jak wyjechałem to nie, ale na święta na pewno będziemy się kontaktować. Jestem zadowolony z tego, co udało się zrobić, jak udało się wypromować Katarzynę Trzeciak. Która teraz jest podstawową zawodniczką w kadrze. Pokazaliśmy w tej lidze kim jest Magda Parysek-Bochniak. Wyciągnęliśmy z dołka Magdę Koperwas i Aldonę Morawiec. Karolina Poboży trafiła do nas z niższej ligi i już w okresie gry w Siedlcach była promowana jako reprezentantka kraju. Te wszystkie zawodniczki zmieniały Siedlce na silniejsze i przede wszystkim bogatsze zespoły ekstraklasy. I to jest norma w zawodowym sporcie. To samo było z dziewczynami z zagranicy. A już pan redaktor sam może ocenić, jak dalej potoczyła się ich kariera. Szkoliliśmy, dawaliśmy szansę rozwoju wielu dziewczynom, niestety, finansowo nie byliśmy w stanie ich zatrzymać.

Udało się utrzymać jedną zawodniczkę na dłużej, czyli Oksanę Mołłow.

Ona utrzymała się z powodu powiązań rodzinnych. Mam wyrzuty sumienia, że zarabiała za mało, a miała inne, ciekawsze oferty. Bardzo dobrze się czuje po urodzeniu dziecka, gra obecnie na Ukrainie, w klubie, który występuje również w europejskich pucharach, z tego co wiem jest szykowany jej powrót do kadry tego kraju. Myślę, że dla niej pobyt w Siedlcach to był dobry okres. Rozwijała się, stała się liderką.

Przyjeżdżała jako kandydatka na koszykarkę z inklinacją do trójek, a kończyła jako liderka rzucająca po 30 punktów.

Uważam, że miała szansę grać w polskiej kadrze. Nie ma i nie było w Polsce zawodniczki, która od pozycji dwa do cztery równo gra na wysokim poziomie. Miała wszystkie wymagania, by dostać obywatelstwo, ale nie otrzymała go. Jeszcze w PZKosz powiedzieli, że nie mogą pomagać, bo to będzie źle przyjęte ze względu na to, że to moja synowa. Chodzi o reprezentację, a nie rodzinę. Byłem w szoku. Zauważyłem, że Marissa Kastanek dostała obywatelstwo, a jej związek z Polską jest taki, że jej dziadek lubił polskie piwo. Wtedy całkowicie straciłem nadzieję. Oksana cztery lata grała, trzy lata temu wyszła za Polaka, ich syn ma polskie obywatelstwo. Nie rozumiem tego, to jakieś podwójne standardy.

Przygotowujemy tekst o upadku żeńskiej koszykówki w Siedlcach. Co doprowadziło do niego?

Bardzo mi szkoda dwóch jednostek, które od początku do końca były z nami. Chodzi o pana Marka Wieliczkę z Auto-Podlasia i pana Pawła Żuka z Centrum. To dwie firmy, które były cały czas z nami. Nigdy ich nie zapomnę. Jeśli oni byliby w kierownictwie zarządu i mieli wpływ na kierowanie klubem, to jestem pewien, że nie doszłoby do upadku. My mieliśmy tylko mocno zaangażowanego prezesa i długo, długo nikogo. Wydaje mi się, że z takimi ludźmi, w sytuacji pandemii koronawirusa mogliśmy mieć zbudowany dom na takim gruncie, który by się nie rozwalił. Wytrzymałby to trzęsienie ziemi. Niestety, polityka tego samorządu była inna. Liczyła się złośliwość, prywata i drobne interesy między lokalnymi partyjkami.

Słyszał pan pewnie o klątwie Bońka, który powiedział, że reprezentacja prędko nie zagra w wielkiej piłkarskiej imprezie. Chyba nie trzeba klątwy Mollova, by powiedzieć, że drużyny koszykarskie z Siedlec prędko na poziom ekstraklasowy nie wrócą…

Nie chce być złym prorokiem, ale bardzo ciężko jest odbudować to, co my zbudowaliśmy. Nie chodzi o to, że byliśmy wspaniali. Wykorzystaliśmy koniunkturę i razem z moim profesjonalizmem i umiejętnościami doszliśmy na szczyt. Teraz tego nie widzę. Niestety, do powrotu koszykówki na taki poziom muszą być spełnione następujące czynniki: duży, stały nakład finansowy i pomoc organizacyjno-polityczna.

Może koszykówka kobiet stanie się niszowa i zniknie?

Na tę chwilę na to się zapowiada. Jest to podwójnie przykre, ponieważ kiedyś byliśmy wiodącą siłą w Europie. Gołym okiem widać, że ciężką pracę wykonano tylko po to, żeby sprowadzić tą dyscyplinę na dno. Jeżeli jednak ludzie decyzyjni są zakompleksieni, to nie będzie sukcesu. Cała liga to pokazuje, nie wspominając o ostatnim meczu reprezentacji. To co się zdarzyło przed Uniwersjadą w Tajwanie (selekcja i organizacja), nie mogę określić jako niedopatrzenie i niechlujstwo czy brak komunikacji. Dla mnie to była zdrada z premedytacją i prowokacja. Szczerze mówiąc, wtedy już sobie powiedziałem, że muszę dokończyć swoją pracę w Siedlcach i pożegnać się z koszykówką.

Z tego miejsca chciałbym życzyć dużo zdrowia i rodzinnej atmosfery z okazji świąt Bożego Narodzenia wszystkim miłośnikom koszykówki i osobom nam życzliwym, które nas wspierały przez te lata spędzone w Siedlcach. Tobie dziękuję za współpracę i relacjonowanie naszych zmagań na koszykarskich parkietach.

 

źródło: własne; foto: Michał Głódź

DODAJ KOMENTARZ

2 odpowiedzi

  1. Można gadać różne rzeczy o Mołłowie, ale „Reprezentacja” Polski 4-5 lat później jest daleko za tą kadrą, którą on prowadził. Ta „Reprezentacja” nie jest już na dnie, a tonie w mule. Mołłow ma dużo racji po prostu i pewne rzeczy przewidział już dawno temu.

ZOBACZ TAKŻE

KONTRAHENCI

PATRONAT MEDIALNY

PATRONAT MEDIALNY

;