poniedziałek, 24 czerwca 2024r.

Tomasz Lewandowski: Cegiełkę do awansu dołożyłem

Rozmowa z Tomaszem Lewandowskim, byłym piłkarzem Pogoni Siedlce.

Zacznijmy od twojego odejścia z Pogoni. Wiosna nie była dla ciebie udana, ponieważ nie grałeś tyle ile oczekiwałeś.

Ostatnie pół roku, miniona runda – to był najgorszy czas w mojej dotychczasowej przygodzie z futbolem. Byłem całkowicie pozbawiony gry z powodu splotu niefortunnych zdarzeń. W ostatnim meczu pierwszej rundy, na wyjeździe ze Stalą Stalowa Wola, obejrzałem czwartą żółtą kartkę, więc stało się wiadome, że w pierwszym spotkaniu wiosny z KKS Kalisz nie zagram. Na domiar złego tydzień przed tym meczem złapałem kontuzję mięśnia czterogłowego. Do urazu doszło bez kontaktu z osobami trzecimi. Mięsień został naciągnięty i trzeba było odpocząć. Przez miesiąc leczyłem się u jednego lekarza. Po tym okresie myślałem, że było dobrze, więc wróciłem do treningów, po czym ten sam mięsień się odezwał. Pojechałem do innego lekarza i znowu miałem miesiąc przerwy. Po dwóch miesiącach i kapitalnej pracy z trenerem Księżopolskim (czapki z głów za dwuletnią współpracę) na siłowni wróciłem do regularnych treningów. Od kwietnia była do dyspozycji w 100 procentach. Czekałem na szansę, ale się jej nie doczekałem. Można było się spodziewać skoro nie gram, a mój kontrakt kończy się w czerwcu to nikt nie będzie mnie trzymał w drużynie. Nawet nie łudziłem się, że zostanę w Siedlcach. Z myślą, że odejdę z Pogoni pogodziłem się dużo wcześniej.

Wiele osób domagało się twojej obecności w składzie, szczególnie po meczach, kiedy defensywa przeciekała. Czy byłeś zaskoczony tym, że nie grałeś?

Na każdym treningu walczyłem o swoje. Najpierw o kadrę meczową, a później o miejsce w jedenastce. Na obrońców nie da się zrzucić winy za porażki z GKS Jastrzębie czy Chojniczanką Chojnice, bo to cała drużyna odpowiada za bronienie. To co mnie naprawdę męczyło to ciągłe pytania „dlaczego nie gram” ze strony kibiców czy sponsorów. Byłem zdrowy, gotowy do gry, ale siedziałem na trybunach. Mam swoje ambicje i chciałem pomagać zespołowi na boisku. To co kiedyś było moją zaletą, teraz okazało się zaporą do pierwszego składu, czyli mój mocny charakter.

Pomimo trudnej wiosny awans musiał cię ucieszyć, wszak dołożyłeś do niego cegiełkę.

Absolutnie. W pierwszej rundzie rozegrałem 14 meczów. Byłoby ich pewnie więcej gdyby nie skręcenie kostki w meczu z Olimpią Elbląg. Cegiełkę do awansu dołożyłem. Małą czy dużą? Nie mi to oceniać. Jeżeli chodzi o awans to bardzo się cieszyłem, bo to mój pierwszy sukces tego typu w życiu piłkarskim. Radość nie była jednak pełna, ponieważ nie mogłem go skonsumować poprzez grę w I lidze. Widziałem jak zespół rozpadł się po meczu z Jastrzębiem. Trzeba było wiele pracy ze strony doświadczonych zawodników, aby ogarnąć sytuację. Po porażce z Chojniczanką było trzeba znowu reperować zespół. Efektem wspólnej pracy była wygrana w Puławach. Piłkarze wykonali niesamowitą pracę przez cały sezon. Czułem dumę, że mogłem dzielić szatnię z takimi osobami, zawsze czułem ich wsparcie. To są nie tylko dobrzy piłkarze, ale jeszcze lepsi ludzie.

Nie udało ci się dobić do 100 meczów w barwach Pogoni. Zaliczyłeś trzy kadencje – każda była inna. Idąc w zgodzie z chronologią – jak wspominasz pierwszy pobyt w Siedlcach?

Przychodziłem do Pogoni z Olimpii Elbląg, kiedy II liga była reorganizowana. Z poprzednim klubem zająłem wówczas 9 miejsce, a utrzymywało się osiem drużyn. Pogoń wówczas awansowała po pamiętnej walce z Siarką Tarnobrzeg. To był trudny czas, ale zarazem piękny. Mój pierwszy syn, Ksawery, urodził się właśnie w Siedlcach. Pomimo tego, że opuszczę miasto to jego cząstka na zawsze będzie przy mnie.

Druga kadencja mi kojarzy się najbardziej z Lewandowskim na prawej obronie. Pogoń za lepszych czasów Dariusza Banasika często wygrywała 1:0, co było zasługą szczelnej obrony.

Trener Banasik przyszedł do Siedlec razem z Arkiem Jędrychem ze Znicza Pruszków. Ja byłem po epizodzie w Olimpii Grudziądz. Na środku obrony grali wówczas Jędrych i Mateusz Żytko – mocni kompani do rywalizacji. Początkowo nie grałem. Pamiętam przygotowania do meczu z Bytovią Bytów, kiedy trener podszedł do mnie i powiedział, że będę grał na prawej obronie. To było dla mnie coś niespodziewanego, bowiem gabarytowo nie nadaję się na tę pozycję. Z przebiegu całego sezonu to rozwiązanie wypaliło. Po pierwszej rundzie mieliśmy czwarte miejsce, traciliśmy mało bramek. Na prawej pomocy, przede mną, grał wówczas Konrad Wrzesiński. Mieliśmy niepisaną zasadę, że on nie wtrąca mi się do defensywy, a ja mu do ofensywy. On strzelał dużo bramek, a ja go zabezpieczałem. Praktycznie cała druga kadencja w Pogoni upłynęła mi na grze na prawej obronie.

I liga wówczas to było duże wyzwanie dla Pogoni. Teraz będzie chyba jeszcze większe, biorąc pod uwagę jak rozgrywki pod wieloma względami poszły do przodu.

Niesamowite firmy są w I lidze. Na przestrzeni lat rozgrywki zyskały dużo. Będę mocno trzymał kciuki za Pogoń, ponieważ czeka ją trudne wyzwanie. Przez pryzmat czysto piłkarski zazdroszczę tej przygody. Zagrać w Krakowie z Wisłą, posłuchać hymnu Arki i poszukać punktów w Gdyni czy zaliczyć kolejne derby Mazowsza z Polonią – to będą wyjątkowe wydarzenia. Pogoń jako beniaminek I ligi może tylko zyskać.

Wspomniałeś o synu, który urodził się w Siedlcach. Przez łącznie cztery lata pobytu w mieście zdobyłeś wielu nowych przyjaciół i spotkałeś wiele przychylnych tobie osób. Jak ci się żyło w Siedlcach?

W trakcie pierwszego pobytu grałem z Damianem Guzkiem i Łukaszem Wójcikiem. Od tamtego czasu do teraz mamy kontakt ze sobą. Gdy jechali na wakacje nad morze to odwiedzali nas w Elblągu. To były pierwsze osoby, które dowiedziały się o naszym powrocie do Siedlec. Wychodzę z założenia, że nieważne gdzie, nieważne co się robi, ale nie warto palić za sobą mostów. Trzeba być człowiekiem w każdej sytuacji. Nigdy nie opuszczałem miasta czy klubu w złej atmosferze. Nawet to, że trzeci raz wróciłem do Pogoni o tym świadczy.

Jak współpracowało się z trenerem Guzkiem? Czy relacja przyjacielska wpływała na sprawy zawodowe?

Nigdy nie łączyliśmy spraw prywatnych ze sprawami zawodowymi. Więcej razy spotykaliśmy się, gdy Damian nie był już moim trenerem, niż wtedy, gdy nim był. Nasze żony częściej spotykały się niż my. W sprawach zawodowych ustanowiliśmy wyraźną granicę, której nie przekroczyliśmy. W szatni to był mój szef, któremu musiałem się podporządkować. Mam nadzieję, że nie dało się wyczuć tego, że jesteśmy kolegami. Nie dostałem takich sygnałów, że przekroczyliśmy granice. Gdy popełniłem błąd Damian potrafił mi wytknąć go przy innych zawodnikach w szatni. Nie byłem synkiem trenera. Gdy byłem w Wigrach to w środę przegraliśmy 0:4 w barażu z Motorem Lublin dowodzonym przez Marka Saganowskiego. W czwartek Damian dzwonił do mnie, pocieszał, odbyliśmy normalną rozmowę znajomych. W piątek zadzwonił już jako trener Guzek i powiedział, że chciałby mnie mieć w swojej drużynie.

Twój syn również trenuje piłkę. Czy chciałbyś, żeby poszedł w twoje ślady?

Kariera piłkarza to najlepsze, co może się zdarzyć. Nie nakładam na niego presji, ale chciałbym, żeby grał w piłkę. Gdy ktoś pyta mnie, czy mój syn coś osiągnie w futbolu to zawsze odpowiadam, że jeżeli będzie miał więcej talentu od ojca na pewno mu się uda. Nazwisko już ma. Mój najstarszy syn jeszcze jako dwulatek często świętował wygrane Pogoni. Do dzisiaj, kiedy oglądamy mecze Ekstraklasy czy I ligi to mówi, że gra jakiś jego wujek. Mamy takie zdjęcie, gdy Ksawery pomimo odłączonego pada gra na konsoli z Tomasiewiczem, Michał Bajdurem i Rafałem Makowskim. Pierwiastek piłki nożnej jest w nim od zawsze. Przychodząc do Pogoni otrzymałem telefon z Varsovii Warszawa. Zostałem zapytany, czy istnieje możliwość, żebym tam go przywoził na treningi. Po długich rozmowach z żoną i głębszym zastanowieniu uznaliśmy, że to dobry pomysł. Był to na tyle owocny czas, że Ksawery otrzymał ofertę z Legii Warszawa. Najważniejsze, aby piłka cieszyła go jak najdłużej i czerpał radość ze swojej pasji, którą podzielam.

Zdajesz sobie sprawę, że w wielu klubach fakt wożenia syna do innego klubu byłby potraktowany jako policzek?

Gdy nie jeździliśmy do Warszawy to Ksawery uczęszczał na treningi do roczników 2013 i 2014. Chodził też na indywidualne zajęcia do trenera Blachy. Ksawery miał do czynienia z całym siedleckim środowiskiem piłkarskim, więc to nie jest tak, że się odcięliśmy. Trenerzy akademii Pogoni nie mieli za złe, że dodatkowo jeździliśmy do Warszawy.

Prezes Łukasz Jarkowski po twoim przyjściu cieszył się, że już dłużej nie będziesz stał po przeciwnej stronie barykady. Obserwując cię z boku widać jak bardzo zależy ci na zwycięstwie. Można powiedzieć, że kiedy trzeba jesteś na boisku lisem, a kiedy trzeba lwem.

Damian Guzek ostatnio mi powiedział, że określił mnie jako anioła w szatni i diabła na boisku. Od najmłodszych lat musiałem coś komu udowadniać. Niczego nie dostałem za darmo. Braki musiałem nadrabiać charakterem i zaangażowanie, a czasami wręcz cwaniactwem. Aspekty piłkarskie są ważne, ale charakteru również należy doceniać. Nienawidzę przegrywać, a jeszcze bardziej nienawidzę tracić bramek. Na meczu staram się zrobić wszystko, nawet poświęcić ciało, żeby tego nie dopuścić. Charakter budowałem przez wiele lat, ponieważ nigdy nie byłem prymusem, więc musiałem nadrabiać cechami wolicjonalnymi. Środowisko piłkarskie to mały świat, to normalne, że znamy się poza boiskiem. Od wielu napastników słyszałem, że nie czekali na możliwość rywalizacji ze mną.

Co wiadomo o twojej przyszłości?

Cały czas daję sobie trochę czasu. Codziennie myślę o tym co dalej. Na szczeblu centralnym jestem praktycznie od 15 lat. Współpracowałem z wieloma trenerami, działaczami, piłkarzami. Życie piłkarza kosztowało mnie wiele wyrzeczeń. Tylko ja wiem na ilu weselach, chrzcinach czy imprezach rodzinnych nie byłem. Moi rówieśnicy w znacznym procencie są trenerami, dyrektorami sportowymi lub zawiesili już buty na kołku. Nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji w 100 procentach, bo ambicja cały czas wygrywa ze zdrowym rozsądkiem. Aniołek podpowiada, żeby zapuścić gdzieś korzenie, a diabełek podpowiada, żeby grać dalej. Mamy z żoną wymarzone miasto, w którym chcemy się osiedlić. Czy zrobimy to teraz, za rok, czy za dwa lata – jeszcze nie wiem. Jestem pewny, że póki zdrowie i chęci mi dopisują to nadal będę grał w piłkę. Póki sprawia mi to radość poziom nie jest najważniejszy.

 

źródło i foto: własne

DODAJ KOMENTARZ

5 odpowiedzi

  1. Lewy, dzięki za wszystko. Zostawiłeś w Siedlcach kawał serducha, zdrowia na boisku też. Szkoda że wyszło jak wyszło, ale w Siedlcach zapracowałeś na dozgonny szacunek, dzięki!

    1. Panie Tomku jest pan bardzo dobrym obrońcą .szkoda pana odejścia z Pogoni.
      Jeszcze się pan przyda na szczeblu centralnym
      Powodzenia i dziękuję za grę w Pogoni Siedlce

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOBACZ TAKŻE

KONTRAHENCI

PATRONAT MEDIALNY

PATRONAT MEDIALNY

;