środa, 24 kwietnia 2024r.

„Nie chciałem iść do Legii”

Pierwsza część wywiadu z Adamem Czerkasem, który ciekawie opowiada o wielu momentach swojej kariery. Bez zbędnych wstępów zachęcamy do czytania.

Jakie były pana początki w przygodzie z piłką nożną?
Od małego piłka nożna była moim ulubionym sportem. Jestem jeszcze z tego pokolenia, które całe dnie spędzało na boiskach. Kolana zdarte, bóle kolan, stawów w wieku 10-12 lat, z powodu gry na asfalcie. Nikt mnie nie mógł zniechęcić do piłki. Był taki moment, kiedy byłem w seniorach u trenera Bołbotowskiego, że nie miałem za dobrych wyników w szkole i moi rodzice wspólnie z wychowawcą z liceum postanowili zabronić mi trenowania z pierwszą drużyną. Przez tydzień czy dwa tygodnie po wywiadówce trener Bołbotowski przychodził dla mnie o siódmej rano, przed szkołą i trenowaliśmy indywidualnie po to, żebym był gotowy do gry w meczu. On znał sytuację i też nie chciał się narażać, więc wypracowaliśmy układ, który był naszą tajemnicą.

Jak widać trener Bołbotowski odegrał ważną rolę w pana początkach. Czy jest jakiś inny szkoleniowiec, któremu wiele pan zawdzięcza?
Na pewno taką osobą jest Krzysiek Paderewski, bo był to mój pierwszy trener. Nie mogę o nim nie wspomnieć i dużo mu też zawdzięczam. Jest bardzo dobrym człowiekiem i mam o nim jak najlepsze zdanie. Trener Bołbotowski też mnie pozytywnie zaskoczył, bo przyszedł do mnie i powiedział, że mam przychodzić do niego na treningi. Wówczas trenował on Podlasie w IV lidze, czyli w dzisiejszej III. Ja miałem wtedy bodajże 16 lat i mówię: Jak to ja mam grać z seniorami? A wtedy w ataku Podlasia były takie nazwiska jak: Florczuk, Mielniczuk, Molski, Krysiński, Steć. Jakoś siebie nie widziałem w tym gronie. Trener dał mi potrzebną wiarę i stawiał na mnie. Przez pierwsze pół roku grałem po 5 minut. Grałem – to za dużo powiedziane. W następnym sezonie grałem już regularnie i strzelałem bramki.

Z Sokołowa Podlaskiego przeszedł pan do Nowego Dworu Mazowieckiego. Jak to się stało, że trafił pan do Świtu?
Szczerze? Nie wiem. To wszystko działo się bardzo szybko. Jeszcze wrócę do trenera Bołbotowskiego, który zadzwonił do mnie po sezonie – miałem wówczas 17 lat – i powiedział, że załatwił mi testy w rezerwach Legii. Była to inicjatywa trenera, która mnie zszokowała. Pojechałem tam, nie udało się, ale po tygodniu trafiłem na testy do Nowego Dworu Mazowieckiego. W Świcie najpierw zagrałem sparing z Polonią, przeciwko której zdobyłem ładnego gola. Potem graliśmy z ŁKS Łódź. A kolejnym naszym rywalem była Legia Warszawa, z którą mierzyliśmy się w Płońsku. Przegraliśmy ten mecz 2:5, ja wszedłem na 10-20 minut i zdążyłem strzelić bardzo ładną bramkę w 90 minucie. Bramkarzem, którego wówczas pokonałem, ustalając wynik spotkania był Artur Boruc. On był wtedy jeszcze drugim bramkarzem, bo podstawowym golkiperem był Stanew. To była chyba moja pierwsza i ostatnia bramka strzelona Borucowi.

DSC_2646

Może jeszcze będzie okazja.
No nie wiem czy będzie jeszcze okazja (śmiech). Zaraz po tym sparingu podszedł do mnie Kubicki, który wówczas był asystentem Okuki, i spytał czy to ja byłem testowany ostatnio w drugim zespole trenera Gawary. Ja potwierdziłem, a on mnie spytał czy nie chciałbym grać w Legii. A ja wtedy młody, głupi i obrażony na to, że się na mnie nie poznali i źle mnie przyjęli, powiedziałem: Nie. Nie chcę. Na co on odpowiedział: Jak to? Nie chcesz grać w Legii? W odpowiedzi na swoje pytanie usłyszał, że wolę grać w Nowym Dworze, choć w momencie tej rozmowy nie miałem żadnej gwarancji, że w Świcie zostanę. Kubicki tylko się na mnie dziwnie popatrzył i odszedł. Dzisiaj można się z tego śmiać, ale miałem wiele takich sytuacji w życiu. Później po jakimś czasie jak trafiłem do ekstraklasy, to nie żałowałem tej decyzji. Nigdy chyba jej nie żałowałem, bo nikt by mi nie zagwarantował, że z drugiej drużyny przebije się do pierwszego składu. W Legii zawsze były olbrzymie pieniądze i nastawienie na natychmiastowy sukces. Tak jak teraz dbają o swoich wychowanków, promują i nie sprzedają, to wtedy tak nie było. Wtedy to była drużyna, gdzie grali: Mięciel, Citko, Jóźwiak, Siadaczka, Łapiński, Zieliński, Magiera, Svitlica. Z młodych pamiętam tylko Zganiacza i Mierzejewskiego. Mówiłem sobie, że lepiej trafić do niżej notowanego klubu, gdzie będzie się miało więcej możliwości szans na granie.

Mimo to trafił pan do Warszawy, tyle że do Okęcia. W zespole Lotników była wtedy bardzo interesująca ekipa z kilkoma zawodnikami znanymi w Siedlcach. Jak pan wspomina tamten czas?
Okęcie dysponowało w tamtym czasie bardzo ciekawym składem. W ataku grałem z Maciejem Tatajem. Na pozycji bramkarza występował siedlczanin Robert Dziuba. Grali też tam Mariusz Marczak i Dariusz Dadacz. Po wspomnianym meczu z Legią przytrafiła mi się pierwsza poważna kontuzja. Nie byłem przygotowany w młodym wieku na takie obciążenia profesjonalne. Poszedłem z IV ligi do profesjonalnego zespołu. Zespół jak zespół, ale trener był jak najbardziej profesjonalny. Libor Pala, którego uważam za jednego z najlepszych fachowców, z jakimi przyszło mi pracować. Do dzisiaj utrzymuję z nim kontakt i mimo różnych opinii o nim w środowisku darzę go dużą sympatią.

Po meczu z Legią dostałem 2 czy 3 dni wolnego, pojechałem do domu, wróciłem na trening do Nowego Dworu Mazowieckiego, gdzie już dostałem propozycję kontraktu. Poszedłem na trening, na którym poczułem ból w pachwinie, który jak się okazało oznaczał naderwania pachwiny i mięśnia czworogłowego. Kontuzję leczyłem około 3 miesięcy, a przydarzyła się ona tuż przed startem sezonu. Jak wróciłem, to już moja gra nie była taka sama jak przed urazem. Walczyliśmy o awans, a Pala nie dawał mi szans, których nawet w takiej sytuacji nie oczekiwałem. Tak się ułożył sezon, że w Nowym Dworze było parcie na wynik. Rozumiałem to, miałem dopiero 18 lat i się uczyłem. Za chwilę była afera barażowa i Świt wszedł do ekstraklasy. Jak nie nadawałem się do gry w II lidze, to i nie nadawałem się do gry w I lidze. Powędrowałem do Okęcia, które wspominam dobrze, ponieważ dostawałem tam dużo szans. Pomógł mi warunek posiadania młodzieżowca w składzie, który spełniałem. Grałem w ataku z Tatajem, strzeliłem – jak zwykle nie za dużo – coś koło 10 bramek, chyba 9, a Maciek to była maszyna do strzelania goli.

P5114394

Zawsze się dziwiłem śledząc jego losy, że w każdym sezonie strzelał dużo goli, a nikt z wyższej ligi odpowiednio wcześnie się nim nie zainteresował.
Maciek nie miał w sobie czegoś co pozwoliłoby mu zabłysnąć, ale nie na boisku, a chyba w życiu. Może inaczej do tego podchodził, miał inne priorytety. Cały czas twierdzę, że jeżeli zawodnik strzela na każdym poziomie rozgrywek określoną liczbę bramek, to i w ekstraklasie będzie skuteczny.

Po powrocie do Świtu i rundzie jesiennej w Nowym Dworze Mazowieckim został pan wytransferowany do Kolporter Korony Kielce. Zespołu, który w tamtym czasie był mocną i ambitną firmą na polskich boiskach.
Można było ten zespół nazwać wręcz potęgą. Korona była wtedy w II lidze. Na nazwę Kolporter Korona reakcja była taka, że idą tam jedynie najlepsi. Pierwszy z nowo wybudowanych stadionów to też był obiekt w Kielcach. Cofnę się jeszcze trochę w czasie do momentu gdy wróciłem z Okęcia do Świtu, gdzie trenerem był świętej pamięci Jerzy Masztaler. Bardzo wiele obiecywano sobie w tamtym okresie po Darku Zjawińskim – dzisiaj w Dolcanie, z którym grałem także w Odrze – mającym blokować mi miejsce w składzie. Nie chcieli mnie w Świcie i namawiano mnie na kolejne wypożyczenie. Był to dla mnie trudny okres, bo nie wiedziałem na co tak naprawdę mnie stać. Miałem jeszcze 2 lata ważnego kontraktu w Nowym Dworze, ale postanowiłem zapisać się na studia w Warszawie. Nie chciałem iść do III-ligowej Unii Janikowo, skąd napłynęła oferta wypożyczenia na podobnych warunkach finansowych, które jednak nie były najważniejsze. Przyblokowałem Zjawińskiego, ale ostatecznie obaj dobrze na tym wyszliśmy.

Trener Masztaler stawiał w ataku na Reginisa i Danielewicza, ale ja nie napinałem się, nie stresowałem się. Dobrze wyglądałem na treningach, dostawałem szanse w końcówkach spotkań. Nawet przebywając krótko na boisku zawsze miałem jakąś dobrą sytuację albo dla siebie, albo potrafiłem stworzyć coś koledze. Po którymś meczów Masztaler powiedział mi, że dobrze się na mnie patrzy i mam coś w sobie. Trener wreszcie dał mi szansę, już w piątek na taktycznym treningu dostałem narzutkę meczową, a Robert Jadczak poradził mi, żebym tak robił, by już jej nie oddać. No i tak się stało. Pojechaliśmy do Jaworzna na mecz ze Szczakowianką, gdzie strzeliłem – jeżeli można tak powiedzieć – gola, a bramka padła po nabiciu mnie piłką w podeszwę. Wygraliśmy 1:0 i faktycznie nie oddałem miejsca w składzie już do końca rundy, w której łącznie zdobyłem 7 bramek. Nie byłem świadomy, że ktoś może się mną interesować, a wtedy wiele klubów chciało mnie mieć u siebie. Z Widzewa propozycję dostał wówczas Jakub Wawrzyniak i bardzo mu zazdrościłem. Były plotki, że mają mnie wziąć w pakiecie, ale do tego nie doszło. Byłem trochę zawiedziony, że do tego nie doszło. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po kilku dniach dostałem telefon od Burlikowskiego z Korony i wszystko tak się ułożyło, że tam trafiłem. W Kielcach miałem bardzo dobry początek, ale później nie mogłem się odnaleźć. Nie wiem dlaczego. Może za bardzo chciałem pokazać się na treningach i przedobrzyłem? Ogólnie w Koronie spędziłem tylko pół roku z długiego, bo 4,5-letniego, kontraktu z Koroną.

PA069727

W Kielcach postanowiono, że powinien pan się ograć, a miejscem idealnym do tego miał być Wodzisław Śląski i tamtejsza Odra.
Duża w tym była zasługa trenera Korony Ryszarda Wieczorka, który we mnie wierzył, mimo że nie grałem zbyt dobrze. Poszedłem do Odry i tam też byłem traktowany jak pan nikt. Może i mieli rację, ale przebojem, fartem udało mi się przebić znowu wśród dużej konkurencji z przodu. Przez kilka pierwszych kolejek nie grałem za wiele i powoli wzrastała we mnie irytacja, że inni nie strzelają, a ja i tak nie gram. Trener Waldemar Fornalik, chyba na odczepnego, dał mi zagrać w Pucharze Polski. Wygraliśmy 4:1, a ja strzeliłem dwie bramki i zaliczyłem asystę, więc na ligowy mecz z Bełchatowem musiałem zostać wystawiony, w którym strzeliłem bramkę na 1:0. Pomogła mi też lokalna prasa, która niejako żądała, aby to mi dano szansę.

Trener Waldemar Fornalik dzisiaj pracuje z kadrą Polski. Czy zdziwiła pana jego nominacja na to stanowisko?
Nie, na pewno nie. Waldemar Fornalik był specyficznym trenerem, ale nie można mu odmówić braku profesjonalizmu, chęci dokształcania się i wyczucia trenerskiego. Nie miałem w czasie mojej gry w Odrze wielkiego doświadczenia w ocenie trenerów, jednak z perspektywy czasu doceniam, że był to i nadal jest bardzo dobry szkoleniowiec.

Bramki wymodlone w Częstochowie – część II

Nie ma jak w domu – część III

 

źródło: własne; foto: Maciej Sztajnert / Piotr Niciporuk

DODAJ KOMENTARZ

Jedna odpowiedź

ZOBACZ TAKŻE

KONTRAHENCI

PATRONAT MEDIALNY

PATRONAT MEDIALNY

;