piątek, 26 kwietnia 2024r.

Maciej Górski: Komedii już nie będzie

Rozmowa z Maciejem Górskim, najlepszym strzelcem Pogoni Siedlce.

Przez długi czas powszechnie uważano, że jest pan wychowankiem Mazowsza Miętne, jednak w jednym z poprzednich wywiadów wyjaśnił pan, że wcześniej był Hutnik Huta Czechy.

Jestem z Puznówki, małej miejscowości na trasie Warszawa – Lublin. Stamtąd pochodzi duża część mojej rodziny. Mój tata również był piłkarzem. Najwyżej grał w IV lidze. Żartował, że jak poznał mamę to ona ukróciła mu piłkę. W kadrze okręgowej dane było mu zagrać m.in. z Czarkiem Kucharskim. Zacząłem treningi w klubie, w którym on grał, czyli KS Puznówka. Muszę jednak przyznać, że jako brzdąc nie znosiłem piłki. Nie cierpiałem, kiedy tata w telewizji oglądał mecze. W KS Puznówka nie było grup młodzieżowych, więc po prostu trenowałem. W dosyć późnym wieku rozegrałem pół rundy w Hutniku. To był mój pierwszy kontakt z piłką w wydaniu ligowym, z rywalizacją. Później miałem przerwę, a po niej ktoś namówił mnie na grę w Mazowszu. W barwach klubu z Miętnego moja forma eksplodowała – w 10 meczach strzeliłem ponad 60 goli. Nie przeszło to bez echa i sięgnęła po mnie Agrykola Warszawa, trenerem stołecznego klubu był wówczas brat Edwarda Klejndinsta. Niedługo później trafiłem do kadry Mazowsza, w której miałem okazję grać w swoim roczniku z zawodnikami, którzy konkretnie wypłynęli, takimi jak Wojtek Szczęsny, Tomasz Kupisz czy Maciej Jankowski.

Puznówka była kiedyś nawet bohaterem artykułu w „Przeglądzie Sportowym” jako mała miejscowość, która wypromowała dwóch piłkarzy do Ekstraklasy – pana i Konrada Jałochę.

Konrad od urodzenia nie mieszkał w Puznówce. Nawet nie chodziliśmy do jednej szkoły. W późniejszym wieku poznaliśmy się, w czasach Młodej Legii. Konrad również wybił się w Mazowszu Miętne. To ciekawostka, że z małej miejscowości liczącej 600-700 mieszkańców dwóch piłkarzy przebiło się do Ekstraklasy.

Możliwość pobytu w Legii Warszawa to cel wielu piłkarzy, nie tylko z Mazowsza. Jak pan wspomina czas spędzony w tym klubie?

To było coś dużego. Po Amice Wronki na skutek wypominanej do dzisiaj fuzji z Lechem Poznań miałem możliwość zostać w stolicy Wielkopolski. Piłkarze mieli okazję płynnie przejść do Młodego Kolejorza. Nie spodobała mi się jednak sposób w jaki Lech chciał zabezpieczyć swoje interesy. Klub ze stolicy Wielkopolski proponował długie, bo czteroletnie, umowy. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Razem z kolegą pojechaliśmy na testy do Legii. W rozegranym w Zamościu meczu z Motorem Lublin zdobyłem jedną z bramek. Trafił też testowany Jakub Kosecki i obaj zyskaliśmy uznanie w oczach trenera Dariusza Banasika.

Legia na ówczesny czas miała topowe warunki. Wojskowi spełniali wówczas swoje zachcianki. Stać ich było praktycznie na każdego. Legia potrafiła wydać 100 tysięcy złotych na Patryka Kamińskiego, tyle samo wyłożyć za Patryka Koziarę. Pamiętam taką anegdotę z Markiem Jóźwiakiem, który pełnił wówczas funkcję dyrektora sportowego. Potrafił on wejść w gierkę, a że nie przebierał w środkach to potrafił powstrzymać kogoś łokciem lub wślizgiem. Ofiara ataku zwijała się z bólu, a Marek krzyczał do niego: – Człowieku ile ty zarabiasz w Legii? Przepłaciłem cię o 90%!

Na Młodą Ekstraklasę uważnie patrzyli trenerzy z jedynki, więc chcąc nie chcąc to musiało być profesjonalne granie. Kilku chłopaków z Młodych Wilków z rocznika 1992 zadebiutowało w Ekstraklasie. Przez ME do pierwszej drużyny przebił się też m.in. Wojtek Trochim. My nie zostaliśmy w Legii na dłużej, ale jeżeli chodzi o rocznik 1992 to wystarczy wymienić takich piłkarzy jak Dominik Furman, Michał Żyro, Rafał Wolski, Kuba Szumski. Część z nich miała okazję zagrać nawet w reprezentacji Polski.

To był chyba najmocniejszy rocznik, który wyszedł z Legii, a przecież każdy z kolejnych miał większy komfort do rozwoju. Tymczasem Wojskowi nie doczekali się tłumu wychowanków odpowiedniej jakości.

Rzeczywiście, mam nadzieję, że ten trend się zmieni, bo warunki w Legii były wówczas topowe w Polsce, choć nie było tak dobrze, że czasem nie musieliśmy dzielić boiska z jedynką. Nie było jeszcze obiektu w Książenicach, tylko dwa boiska średniej jakości przy Łazienkowskiej. Być może w trudnych warunkach wykuł się charakter chłopaków. Mam nadzieję, że ta wielka inwestycja przyniesie olbrzymie pieniądze w kontekście sprzedaży zawodników. Europę trzeba gonić i zarabiać na wychowankach, czego dobrym przykładem jest Lech Poznań, z którego rezerwami niedawno się mierzyliśmy. Choć wygraliśmy 3:0 to nie zdziwiłbym się, gdyby za kilka miesięcy okazało się, że niektórzy z tych chłopaków zostaną sprzedani za kilka milionów euro. Lech mocno inwestuje w bazę, bo wie, że to się opłaca. Przy przebudowie akademii we Wronkach mocno dała im w kość obecna sytuacja na świecie, podwyżki surowców, stali, inflacja, wojna. Doprowadziło to do tego, że przeliczyli się z kosztem realizacji tego przedsięwzięcia. Osiem milionów złotych to koszt ogromny, ale oni już czerpią dużo korzyści ze sprzedaży młodych zawodników. Mam nadzieję, że będzie to na większą skalę, polski futbol zacznie deptać po piętach innym, a dzięki takim inwestycjom będziemy oglądać rodzime zespoły wiosną w pucharach.

W maleńkim Urugwaju uważa się, że sukces na mistrzostwach świata w 2010 roku był efektem tego, że drużyna była zbudowana z chłopaków wychowanych na ulicy, których połączono z piłkarzami z akademii. Takie rozłożenie mniej więcej pół na pół powoduje, że w zespole jest i jakość, i charakter.

Przypomniałem sobie, jak się wysmarkiwało piach z nosa, oddychało się na treningu ustami, to było naturalne. Świat się zmienia, nieustannie wszystko ewoluuje. Czasem jest mi trudno skomunikować się z 20-latkiem w szatni. Może i teraz charaktery są słabsze? Kiedyś ludzie mocniej zaciskali zęby, a dziś czasy tego nie wymagają. Każdy siedzi w cieplarnianych warunkach. Jesteśmy z takiego pokolenia, które rozleniwiło się przez postęp technologiczny. Nie musimy o wszystko bić się i walczyć. Widać jednak po Urugwaju, że coś w tym jest. Taki Luis Suarez wygląda na boisku jak ranne zwierzę. Mówię to w dużym cudzysłowie, ale wiadomo, że miało to duże przełożenie na sukces kadry. Ktoś musi w trudnym momencie pociągnąć reprezentację. Zdarzają się też momenty stresowe i kto jak nie lider ma wziąć odpowiedzialność. Dobrym przykładem jest też Robert Lewandowski, który mimo wielu trudności rodzinnych posiadł niesamowite cechy i znalazł się u samego szczytu. Nie ma dlatego jednego przepisu na sukces, nie da się wywiesić rozpiski na ścianie. Na niego składa się szereg czynników i myślę, że dlatego ludzie kochają piłkę nożną. Jest nieprzewidywalna, a słabszy może dokopać krezusowi.

Przejdźmy do pańskiej kariery klubowej. Które okresy były najlepsze?

Jakby spojrzeć na mój przekrój losów to jest nieustanna sinusoida. Ekstraklasa, I i II liga, odbicie się znowu wyżej, teraz jestem w tym swoim dole. Dużo lat grania mi nie zostało, mam swoje ambicje, dbam o swoje zdrowie. Najfajniej czułem się w Chrobrym Głogów u trenera Ireneusza Mamrota, w Zniczu również, chociaż była to niższa liga. To były fajne momenty. Bramki wpadały i zainteresowanie z zespołów z wyższych lig było mnóstwo. Można było na spokojnie podjąć decyzję, nie było tak, jak w słabszym sezonie, że idziesz gdziekolwiek na odbicie się i nie przebierasz w tych ofertach. To dosyć nerwowy, stresujący czas w przygodzie każdego zawodnika trudniącego się sportem.

Miło wspominam początkowy okres w Jagielloni, gdzie zetknąłem się z trenerem Michałem Probierzem. Zawsze marzyłem, by dotknąć jego twardej jagiellońskiej szkoły. Jako człowiekowi dużo mi to dało, dużo sobie zapamiętałem i to może mieć przełożenie w dalszym życiu. Trener Probierz karmił nas takimi rzeczami w kontekście rezerw i powtarzam to teraz chłopakom w szatni. Większość osób musi grać w rezerwach, tak to funkcjonuje. W klubach trzeba się pokazywać, dawać argumenty. Trener wysyłał do rezerw nie tylko mnie, ale i Karola Świderskiego, Jacka Góralskiego, Damiana Szymańskiego. Po jednym z przegranych meczów powiedział nam: pamiętajcie, że jesteśmy mężczyznami, uprawiacie ten sport zawodowo, w rezerwach nic nie jesteście w stanie poprawić, ale jesteście w stanie sobie to rozpierdzielić na długie miesiące. My tego nie dźwignęliśmy i konsekwencje były poważne. Podobało mi się też, że trener Probierz, mimo że postrzegano go jako trudnego, mocno psychologicznie podchodził do sportu. Zapadła mi w pamięć jego sentencja, kiedy powiedział, że nie musi rozmawiać z zawodnikami z pierwszej jedenastki, a musi dbać o tych, którzy grają 10% minut w sezonie. Rezerwowi muszą za nim być gotowi skoczyć w ogień, mówił otwarcie, że nie musi zadowalać gwiazd takich jak Konstantin Wasiljew, on nie musi mieć z nimi żadnego kontaktu, oni są szczęśliwi.


Najgorszy okres to była Sandecja Nowy Sącz?

Tak, Sandecja miała wówczas duże kłopoty finansowe. Choć było jeszcze gorzej w I-ligowym GKS Gorzów Wielkopolski. Klub całkowicie upadł. Zagraliśmy może trzy kolejki, podobny casus jak GKS Bełchatów. A w kadrze byli m.in. Michał Ilków-Gołąb, Krzysztof Kaczmarczyk, który grał w Termalice. Było kilka ciekawych nazwisk. Wiadomo, że takie kluby źle się wspomina, w których nie było pewności, czy zagramy następny mecz i jak to będzie funkcjonowało. W GKP potrafiło zabraknąć wody na treningu. Nie były to odosobnione sytuacje. Niby I liga, ale też duża amatorka i może nawet tę Sandecję wspominam cieplej niż Gorzów Wielkopolski, gdzie było dość przaśnie.

Dlaczego nie wyszło panu w Radomiaku?
Biorę to na swoje barki i przyznaję się, że mi nie wyszło. Dlaczego? Może za wcześnie ruszyłem do grania po kontuzji. Byłem po złamaniu czterech kości twarzoczaszki i trochę unikałem walki. Potem zoperowałem sobie, przed samym przyjściem do Radomia, palec i byłem zawodnikiem o wątłym zdrowiu. Swoją grę opieram na fizyczności, w starciach z obrońcami męczę ich, by wykorzystać ich gapiostwo, ale dać również trochę luzu partnerom. W Pogoni Siedlce zaznaczam, że czasem trzeba wybić dłuższą piłkę, żebym ja się tam z nimi poprzepychał. Automatycznie robi się więcej miejsca dla naszej ósemki, dziesiątki, chłopaki mogą zawiązać grę. To lepsze bym sobie po prostu stał i czekał 90 minut, aby dołożyć nogę. Najlepsi napastnicy, z którymi miałem przyjemność dzielić szatnię, robili to na bardzo wysokim poziomie. W Radomiaku mimo braku goli dostawałem sporo minut, a z perspektywy czasu żałuję, że brałem się za rozegranie piłki. to był błąd.

W Radomiaku były bardzo dobre skrzydła, Mateusz Michalski i Leandro, a ja byłem dla nich takim czołgiem, biłem się na różnych frontach, a oni to wykorzystywali z głębi pola. To fakt, że pomimo okazji nie wykorzystałem szans. Strzeliłem dwie bramki, zanotowałem dwie asysty, a rozegrałem sporo meczów. Może później moja głowa już nie funkcjonowała. Trener zaczął zmieniać koncepcję. Biliśmy się o Ekstraklasę do końca, feralnie przegrany baraż po rzutach karnych. Myślę, że bardziej bym korzystał z tych zawodników teraz. Może byłbym o tyle mądrzejszy w tej sytuacji. Ale mówię o tym z perspektywy czasu, teraz to już tylko historia.

Czy obecny Maciej Górski jest lepszym piłkarzem niż pięć dziesięć lat temu?

Tak, ale poprawiłem też mnóstwo małych aspektów. Kibic tego nie zauważy, od tego nie zaczniesz lepiej uderzać, celniej podawać, kopać mocniej, ale to, co robiłeś wczoraj ma przełożenie na dzisiejszy trening. Nie da się zarwać nocy przed meczem, ponieważ to zaburzy rytm twojego ciała. Może pojawić się mikrouraz. Trzeba być świadomym swoich możliwości. Te drobne rzeczy nie zrobią z ciebie piłkarza, ale popchną w dobrą stronę. Powtarzam chłopakom, że piłka jest bardzo ważna. Mecze bardzo często kończą się wynikiem 1:0. Spójrzmy na to z tej perspektywy, że decyduje jakiś niuans, dzięki któremu przepychasz wynik na swoją stronę.

W Pogoni mnóstwo meczów, kiedy straciliśmy pierwszą bramkę to zawalaliśmy. Dochodzi tu kwestia mentalna. Pod tym względem Stal Rzeszów przewyższa tę ligę. Budują skład dużym nakładem środków, to jest inna para kaloszy w porównaniu do siedemnastu innych zespołów drugiej ligi. Za plecami jest Chojniczanka, ale – z całym szacunkiem – to jest według mnie inna półka.

Krzysztof Piątek kiedy wchodzi na boisko to trenuje nawet oko. To wydaje się nieprawdopodobne na jaki poziom weszła specjalizacja w sporcie. W sztabach szkoleniowych są już nawet specjaliści od wrzutów z autu. Odwrotu już nie ma.

To jest nieodłączny element tego, że sztaby się poszerzają. Kiedyś jeden masażysta w Ekstraklasie to była ekstrawagancja. Teraz 3-4 masażystów to zupełny standard. Sztaby są niesamowicie rozbudowane. Trenerzy idą w stronę koordynacji grupy, stają się menadżerami doglądającymi wszystkiego z góry. Sir Alex Ferguson mógł obserwować treningi z góry, zza szyby. Jak jesteś na boisku to perspektywa widzenia zawęża się. Wszystko wydaje się łatwe, a to nie jest takie proste. Trzeba podejmować decyzje. Tylko ci najlepsi pną się w górę.

W programie „Drugoligowiec” pytano cię o przyszłość, zakładano, że wyląduje pan w I lidze. Ja jednak uważam, że stać pana na Ekstraklasę. Polska piłka cierpi przecież na niedobór napastników, a jest pan w dobrej formie i niezłym wieku.

Zobaczymy, jak się sytuacja potoczy. W piłce wszystko jest dynamiczne. We wspomnianym programie pytano mnie o Michała Fidziukiewicza. Jego przykład pokazuje jak historia może się zmieniać. Napastnik Motoru znakomicie wszedł w ten sezon, po dziesięciu kolejkach miał trzynaście bramek. A po 27 kolejkach ma 18. Z pewnością grając w Motorze miał kilka sytuacji więcej ode mnie. Teraz jego forma strzelecka poszła trochę w dół, ale pokazał, że potrafi strzelać seryjnie. Wydawało mi się, że rywalizacja jest zamknięta, ale czuję, że mogę podjąć rękawicę. Jestem w takim wieku, że nie ekscytuję się tym, ale mobilizuje mnie to bardzo. Mamy swoje cele, ciężko nam było po sparingach zimowych cokolwiek zweryfikować. Trenerzy narzucili nam rytm pracy, chcieliśmy wdrożyć to do swojej gry. Nie mieliśmy żadnej weryfikacji, wyszliśmy na mecz z Olimpią Elbląg i ktoś mógłby powiedzieć, że wyglądamy katastrofalnie, że zespół trzeba jak najszybciej rozwiązać. Nie pokazaliśmy nic.

Druga połowa połowa meczu z Olimpią, kiedy z chłopaków zeszły emocje, sprawiła że wzięliśmy się do roboty i potrafiliśmy dobrze zagrać z przeciwnikiem, która nam nie leży. Wygrywamy z Lechem II, ale z Olimpią zawsze mamy jakieś problemy, nie pasujemy do siebie, fizycznie nas demolują. Jesienią nie podjęliśmy walki wręcz, a to ważne na poziomie II ligi. Uważam, że zaliczyliśmy duży progres, duże ukłony należą się Pawłowi Księżopolskiemu. Zrobiliśmy postęp w fizyczności. W meczu z Motorem przegraliśmy, ale pierwszy raz od długiego czasu poczułem wewnętrzny spokój. Różne emocje targają po meczu człowiekiem i czasem czuć, że po meczu nie ma żadnej iskry, prądu i trudno będzie coś ugrać. Wiele razy tak było, w pierwszym roku kiedy w Pogoni, ale też jesienią bywały takie momenty. A po Motorze był duży spokój. Mieliśmy pauzę z Bełchatowem, ale mecz z Lechem II pokazał, że w zespole drzemie spory potencjał, więc podchodzę do następnych spotkań optymistycznie. Możemy napsuć rywalom dużo krwi, domowe mecze są cięższe, ale myślę, że będą to ciekawe spotkania. Dobrze, że możemy nawiązać fizyczną walkę, a nie tylko czekać w okopach i patrzeć, czy ktoś nam strzeli czy nie, czekać na coś pozytywnego.

Ogromnym zaskoczeniem dla mnie był pański udział w trójmeczu rozgrywanym na śniegu w Warszawie. W towarzyskim turnieju starał się pan tak jak w finale najbardziej elitarnych rozgrywek. W IV lidze również zagrał pan pierwszy raz od niepamiętnych czasów i zdobył pięć bramek. Czy gole, niezależnie od poziomu, napędzają?

Myślę, że kwestia mentalna jest ważna, to oddziałuje na młodych. Ja jestem w starszej grupie, więc pokazuję im, że potrzeba zęba. Ktoś może ponarzekać na umiejętności Matusza Piotrowskiego, ale wydaje mi się, że on swoje miejsce w piłce znajdzie, bo ma charakter. Trochę tego brakuje niektórym młodym piłkarzom. Ktoś nie ma miejsca w składzie, obraża się, nie chce grać w rezerwach. Nie powinno to tak wyglądać. Nie zagrałem nigdy na wielkim poziomie, ale z tego co pamiętam jak się nie grało, to też się nie poddawało. Koledzy z drużyny w trakcie treningów zmieniają się w rywali i tak trzeba podchodzić do uprawiania piłki nożnej. Nie mogę sobie nic zarzucić i mam świadomość, że mam swoje lata, dużo meczów mi nie zostało. W Warszawie grać to była przyjemność. Ktoś może się śmiać, ale ja lubię taką rywalizację, nie umiałbym jej sobie odpuścić i powiedzieć, że mam dużo zagranych minut, więc nie będę ryzykował. Nawet na schodach czy na ulicy można sobie zrobić krzywdę. Z wiekiem przychodzi dużo przemyśleń o kruchości życia. Żadna kalkulacja nie wchodzi u mnie w grę. Na meczach trzeba to odrzucić, potem można myśleć o innych rzeczach. W trakcie gry trzeba zaangażować całe swoje serce, wtedy jest szansa, by wyszło to pomyślnie.

Jaki mecz uważa pan za swój najlepszy? Może ten w Boguchwale ze Stalą Rzeszów?

Stal na początku obijała słupki i poprzeczki. Nic nie zapowiadało naszego wysokiego zwycięstwo. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że nie wykorzystali żadnej z sytuacji, które mieli rzeszowianie. Gdybyśmy stracili pierwszą bramkę to myślę, że mecz skończyłby się wynikiem 3:0, a nie 1:5. To jest też taka liga. My złapaliśmy wiatr w żagle i to było naprawdę fajne spotkanie. Ciepło je wspominam. Czterech bramek nie zdobywa się na co dzień. Uważam, że to jest wyczyn i to był mój dobry dzień. W barwach Chrobrego raz wygraliśmy mecz dosyć wysoko i ustrzeliłem wtedy hat tricka. Ciepło wspominam też mecz w Jagiellonii, kiedy pokonaliśmy Ruch Chorzów, wtedy strzeliłem głową piękną bramkę po asyście Wasiljewa. To były dobre spotkania i mam nadzieję, że kilka takich przede mną jeszcze.

Czy uważa pan, że nadal jest szansa, aby skutecznie powalczyć o 6 miejsce?

Skłamałbym, gdybym nie powiedział, że to nie chodzi mi po głowie. Trzeba złapać serię, a my z seriami mamy ogromny problem. Wygrywamy dwa mecze i to nasz maks. Tak się to wszystko miesza. Różnice między drużynami, poza Stalą, są kosmetyczne. Jeszcze w przerwie zimowej dyskutowaliśmy w gronie starszych zawodników, że trzeba to pchnąć do przodu za pomocą jakiejś serii. Bardzo brakowało mi fizyczności w naszej grze i byłem z tego powodu sfrustrowany. Jesienią nie mieliśmy prądu w środku pola, ale przez to, że podnieśliśmy niektóre parametry nasz środek wygląda o niebo lepiej. Trenerzy na tym się skupili i możemy dzięki temu dużo ugrać. Umiejętności też są, by pociągnąć to w górę tabeli. Dla mnie oczywistym celem jest utrzymanie się w lidze. Nie ma innej możliwości, ale można zrobić jeszcze coś ciekawego, zakręcić się gdzieś w górnej połowie tabeli. Do siódmego miejsca mamy trzy punkty straty, do szóstego – siedem. Myślę, że mamy prawo myśleć o nim. Ważny jest następny mecz, Wigry to trudny przeciwnik. Nie ma co wybiegać za daleko w przyszłość, ale możemy osiągnąć fajny wynik. W poprzednim sezonie dobrą robotę w środku pola wykonywali Krzysiek Danielewicz i Oskar Repka. Wysoko ich ceniłem. Mieliśmy taki moment, że brakowało nam dwóch punktów do barażu, ale zremisowaliśmy 2:2 w Częstochowie w kuriozalnych okolicznościach. Są takie mecze, która ciągną drużynę w górę, albo spuszczają z niej powietrze. Może jeden mecz zdecyduje, w którym kierunku pójdziemy? W piłce nożnej trzeba być bardzo czujnym. Jacek Góralski złapał tę szansę i jej nie wypuścił, zaszedł bardzo wysoko dzięki charakterowi. Musimy iść w tym kierunku, być czujni i bardzo zdeterminowani.

Jak panu żyje się w Siedlcach? Jakie ma pan plany na przyszłość pozapiłkarską?

Wiadomo, jak wygląda sytuacja. Nie ukrywam, Pogoń boryka się z dużymi problemami finansowymi. Jako starszy zawodnik zastanawiałem się, pomijając swoje interesy, co będzie dla klubu rozsądniejsze. Zawodnicy z większym doświadczeniem mają inne kontrakty. Zadałem pytanie, czy może klub nie potrzebuje kogoś z podobnymi predyspozycjami, ale młodszego. Moja myśl została odrzucona. Jestem profesjonalistą, czuję się tu dobrze, respektuję decyzje moich przełożonych. Mam nadzieję, że nikt nie zarzuci mi, że nie daję z siebie wszystkiego. Zostawiam serce na boisku. Nic nie wiem na temat dalszej przyszłości, zobaczymy jak to się ułoży. Ja mówię uczciwie i szczerze, że teraz liczy się dla mnie Pogoń i osiągnięcie z nią jak najlepszego wyniku. I tak będę grał w piłkę, ale chcę zostawić tu jak najwięcej i być zadowolonym w maju.

Kwestia finansowa klubu to grząski temat. Na pewno klub nie jest z nami na czysto, zaległości są. Mam nadzieję, że ci ludzie, którzy teraz robią to małymi łyżkami, czynią dobrze. Nie jak poprzedni zarząd, który podejmował buńczuczne decyzje, tworzył nieprawdopodobne umowy. Nie wiem, kto wpadał na takie pomysły, ale takimi decyzjami wyciszyli możliwość pójścia do góry. To co się działo odbija się teraz niemożnością pozyskania zawodników z wyższych lig. Może być ciężko, biednie, ale teraz ludzie, którzy rządzą gwarantują, że nie będzie tu takiej komedii. Wierzę, że nasze zaległości się spłaszczą. Trzeba przyznać, że byłem w różnych klubach i miasto Siedlce bardzo pomaga Pogoni. To są duże pieniądze i przy pozyskaniu sponsorów zewnętrznych można stworzyć ciekawą drużynę, która przyniesie radość kibicom. Trzeba bić się o I ligę, bo obiekty są wspaniałe.

Jeżeli chodzi o samo miasto to moje centrum życia to okolice Brofaktury. Jest bardzo spokojnie, nie ma korków. Czuję się tu dobrze, moja rodzina też. Mój syn niedługo skończy trzy lata i w Siedlcach spędził większość swojego życia. Mogę mówić o tym mieście tylko w samych superlatywach, mimo że jest dość małe i kameralne. Moje myśli skłaniają się ku temu od dłuższego czasu, by w przyszłości nie mieszkać w Polsce. Żona nie jest entuzjastką tego pomysłu, ale w późniejszym wieku chciałbym martwić się tylko o to, czy na zewnątrz będzie 36 czy 41 stopni. Czemu nie spróbować czegoś nowego?

źródło i foto: własne

DODAJ KOMENTARZ

ZOBACZ TAKŻE

KONTRAHENCI

PATRONAT MEDIALNY

PATRONAT MEDIALNY

;